- Tina
***
Przez następną dobę nie mogę wyrzucić z głowy myśli o tym, co też Peeta miał mi do przekazania. Mogło chodzić o moją siostrę lub o igrzyska, ale nie jest to nic, co chciałby mi przekazać przy świadkach. Czyżby wyznanie miłości?
Szybko wyrzucam tą myśl z głowy, bo jest kilka punktów, które ten fakt uniemożliwiają.
Jeden: Peeta jest inny od tego starego i nawet jeśli jego osobowość, a nawet uczucie do mnie całkowicie nie zniknęło, to nie jest już takie samo jak kiedyś.
Dwa: Dlaczego miałby potrzebę powiedzenia mi tego na osobności?
Trzy: ...
Tak naprawdę, to nie mam trzeciego argumentu, ale te dwa wystarczają mi w zupełności. Jeśli Peeta chciał mi coś powiedzieć z daleka od kamer, podsłuchów i ludzi, to musi to być coś niebezpiecznego.
Groźba? Czyżby jego plan, to ubzduranie mi, że powoli wraca do normalności i zawiedzenie mnie w miejsce, gdzie nikt nie byłby w stanie mi pomóc, a potem zabicie mnie raz a porządnie?
Nie wykluczając tej możliwości wchodzę do sali narad, gdzie Snow zapewne nie raz zwoływał zebrania pod tytułem "Jak mamy zlikwidować Pannę Everdeen".
Coin, Plutarch, Fulvia, wszyscy zwycięzcy oprócz Peety i Annie, kilkoro innych ludzi i o dziwo Gale już na mnie czekają. Mój wzrok zawisa na Gale'u i przez chwilę nasze spojrzenia się krzyżują.
- Witajcie. - zaczyna Coin. - Katniss, usiądź. Zwołałam tą naradę z powodu nadchodzących igrzysk.
Posłusznie zajmuję miejsce zaraz obok Fulvii, która uśmiecha się smutno, ale pokrzepiająco. Niepewnie odwzajemniam się grymasem, który jednak od początku miał być życzliwym uśmiechem.
- W tym roku mamy do czynienia z dziećmi, kompletnie pozbawionymi jakichkolwiek zdolności, jeśli chodzi o walkę i dlatego mamy zamiar dać wam, jako mentorom odrobinę przewagi.
Marszczę brwi.
- Nam? - pyta Johanna.
- Wam... W szkoleniu waszych trybutów. - poprawia się Coin. - Chcemy przedłużyć okres przygotowań z siedmiu do dziesięciu dni i wyjawić wam, jak będzie wyglądała arena. Możecie w zależności od waszej oceny poinformować waszych trybutów o wyglądzie areny lub też tego nie zrobić. - wyjaśnia.
- A to niby dlaczego? - pytam. - Nigdy wcześniej przecież nic takiego nie miało miejsca.
- To prawda, ale po pierwsze, dzieciaki, które będą brały udział w dożynkach są kompletnymi zerami, a po drugie Gale i Beetee pomagali w zaprojektowaniu areny. - mówi Coin. - Byłoby niesprawiedliwie, gdyby Beetee mógł objaśnić swoim trybutom jej wygląd, a reszta nie. W każdym razie.. Beetee?
Jak na zawołanie, Beetee siedząc na swoim wózku podjeżdża do panelu przewierconego do stołu i naciska przycisk. Hologram wyświetlany przez Beetee’ego jest hologramem centrum Kapitolu. Marszczę brwi, zdezorientowana i zauważam, że większość tu obecnych robi to samo rozpoznając mapę.
- Oto arena. - wyjawia Coin. - Identyczna atrapa centrum Kapitolu o średnicy dziesięciu kilometrów. Niech poczują, jak czuli się nasi szturmowcy i żołnierze, kiedy kokony zmiatały ich z powierzchni ziemi.
Wstrzymuję oddech, bo nie mogę się powstrzymać.
- Jak to? - pytam oszołomiona. - Z kokonami i tym wszystkim?
- Owszem. - zapewnia Coin. - Gale sam zaprojektuje większość pułapek. Rzecz jasna nie może ich być zbyt wiele. W końcu chcemy tych samych krwawych jatek, jak co roku. Mniej więcej jedna czwarta zostanie użyta na arenie.
Nie mogę w to uwierzyć.
- Chce pani... Sprawić by poczuli się, jak wyszkoleni żołnierze? To wydaje się nie fair. - odzywa się Haymitch.
- Nie uważam tak. Macie w końcu dziesięć dni na ich wyszkolenie. To i tak więcej, niż osobiście byłabym skłonna im zaproponować.
- Tyle, że... Oni są kompletnie na coś takiego nieprzygotowani. Gdzie niby mają szukać jedzenia, czy wody? - pytam.
- Róg obfitości będzie się znajdował za posiadłością Prezydenta. Poza tym poukrywamy trochę jedzenia wszędzie. No.. I mają jeszcze was.
- Ale nie mają sponsorów, prawda? - pytam.
- Nie, ale każdy trybut dostanie określona kwotę pieniędzy. Co więcej, kiedy trybut umrze, pieniądze, które mentor na niego dostał, a nie wykorzystał zostaną równo rozdzielone na resztę żyjących. - wyjaśnia.
Mam nadzieje, że Coin nie mówi poważnie.
- Mamy w dziesięć dni zrobić z nich myśliwych i wojowników? Mają się żywić mięsem zmiechów? - pyta Johanna.
- Na przykład. - odparowuje Coin. - Co więcej, możecie uczestniczyć w sesjach treningowych. Możecie samodzielnie ich trenować.
- Chyba im nie współczujecie? - pyta Gale. - Patrzyli, jak część z was bawiła się w tą grę.
Wściekłość w jego głosie powoduje, że po moich plecach przechodzi dreszcz. Kompletnie go nie rozpoznaję.
- Oni nic nie wiedzą o przetrwaniu. Nie przeżyją wystarczająco długo, aby zadowolić widzów. Wiem to. - mówię.
Coin podnosi się z krzesła i obrzuca mnie lekceważącym spojrzeniem. Jej słowa są zimne i skierowane wyłącznie do mnie.
- Nic nie wiesz, Panno Everdeen. Nie wiesz kompletnie nic o przetrwaniu i wojnie i może właśnie udało ci się jedną przeżyć, ale...
- Ja nic nie wiem o wojnie? - krzyczę. - Przez ostatnie półtora roku przechodzę piekło. Na okrągło wspomagając rebeliantów, podporządkowując się rozkazom i mówiąc to, co mi mówić kazano. Byłam manipulowana przez Snowa. Przedarłam się z drużyną przez cały Kapitol, aby dojść na plac, gdzie patrzyłam, jak umiera moja siostra. Skutecznie zjednoczyłam dystrykty i zabiłam Snowa, a na dodatek przeżyłam dwa razy na arenie, z których jedna była tak samo naszpikowana pułapkami, co ta, którą nam pani prezentuje, podczas gdy pani siedziała bezpiecznie, czekając, aż ktoś odwali za panią robotę.
Moja furia sięga zenitu.
- Wiem o wojnie więcej, niż Pani. Pani jedynie wkroczyła do akcji i przejęła dowodzenie po tym, jak dystrykty i Kapitol wyniszczyły się nawzajem.
Widzę, jak zaciskają się jej palce, a rysy się wyostrzają. Zaciska zęby z taką siłą, że nie mogę nie odwrócić wzroku. Uświadamiam sobie, że popełniłam kolejny błąd w chwili, kiedy Coin szepcze do strażników:
- Zabrać ją stąd. Natychmiast.
Strażnicy ignorują moje protesty i na przemian niosą i wloką mnie korytarzami rezydencji, aby na koniec wrzucić mnie do mojego pokoju i zakluczyć drzwi.
Poirytowana ponoszę się z podłogi i z całej siły kopię w drzwi. W drewnie pojawia się pęknięcie.
Wbijam w nie wzrok.
Wściekła cofam się od drzwi i opadam na czerwony, ustawiony w rogu komnaty fotel. Jedną dłonią gładzę jedwab, a drugą sięgam pod bluzkę i wyciągam złoty medalion. Pocieram go między palcami.
Kiedy mnie nie było, ktoś rozpalił ogień w kominku. Przyjemne ciepło ogrzewa mi stopy.
Nagle ktoś do puka drzwi. Nie odzywam się, więc można sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy Gale naciska agresywnie klamkę i wpada do środka. Na jego twarzy dostrzegam poirytowanie. Kopniakiem zamyka je za sobą.
- Co to do cholery miało być? - warczy.
Nie wiedzieć dlaczego, na myśl przychodzi mi, że wygląda zupełnie tak, jakbym go zawiodła. Jakbym nie wypełniła jakichś wymagań, nie doskoczyła do wyraźnie postawionej poprzeczki.
- Gale... O co ci chodzi?
- Sądziłem, że się ucieszysz. Sądziłem, że spodoba ci się ten pomysł, ta arena.
Jego głos brzmi desperacko. Chciał sprawić, abym chętniej oglądała igrzyska? To przecież nie ma sensu. I tak będę mentorką, więc będę do tego zmuszona.
- Cóż... Nie podoba mi się. - mówię. - W lesie mieliśmy dostęp do drewna, aby się ogrzać, w większości wody i dzikich stworzeń. Z odrobiną szczęścia mogliśmy sami zdobyć broń, a może nawet znaleźć schronienie. Teraz będą to ich jedyne zmartwienia. Co z walką i krwią? Czy nie o to właśnie chodziło?
- To nie ma być łatwe, Katniss. - kłóci się. - Nigdy nie miało być. Trybuci nigdy nie mieli być jedynym strasznym aspektem igrzysk.
- Nie... Były to zawsze pułapki. - warczę. - To była nasza bomba? Bomba rebeliantów..? Twoja?
Spogląda na swoje stopy.
- Nie mam pojęcia. - przyznaje.
- Jedyne, co mnie przeraża to to, jak chętnie wziąłeś w tym udział. Przecież z naszej dwójki to ty zawsze bardziej chciałeś bronić dystryktów i zapobiec igrzyskom.
- Nie zapominaj, że to ty zagłosowałaś. - warczy wskazując na mnie palcem.
- Zrobiłam, co musiałam, aby pomścić moją siostrę! - krzyczę. - A kogo ty straciłeś, Gale? Kogoś, kogo kochasz?
Zaciska zęby z taką siłą, że mam wrażenie iż zaraz wybuchnie. Zamiast tego szepcze:
- Owszem. Ciebie.
Teraz to ja zaciskam usta. Na jego dotąd spiętej twarzy pojawia się skrucha.
To, czego potrzebuję do przeżycia, to nie ogień Gale'a podsycany wściekłością i nienawiścią. Mam w sobie wystarczająco dużo żaru. Potrzeba mi wiosennego mniszka. Jaskrawożółtego kwiatu, który symbolizuje odrodzenie i nie oznacza zniszczenia. Oczekuję zapowiedzi, że życie będzie toczyć się dalej bez względu na to, jakie ponieśliśmy straty. Chcę wiedzieć, że znowu może być dobrze. A tylko Peeta może mi to ofiarować.*
-Żegnaj, Gale.
* Suzanne Collins - Kosogłos, rozdział 27
Wściekła cofam się od drzwi i opadam na czerwony, ustawiony w rogu komnaty fotel. Jedną dłonią gładzę jedwab, a drugą sięgam pod bluzkę i wyciągam złoty medalion. Pocieram go między palcami.
Kiedy mnie nie było, ktoś rozpalił ogień w kominku. Przyjemne ciepło ogrzewa mi stopy.
Nagle ktoś do puka drzwi. Nie odzywam się, więc można sobie wyobrazić moje zdziwienie, kiedy Gale naciska agresywnie klamkę i wpada do środka. Na jego twarzy dostrzegam poirytowanie. Kopniakiem zamyka je za sobą.
- Co to do cholery miało być? - warczy.
Nie wiedzieć dlaczego, na myśl przychodzi mi, że wygląda zupełnie tak, jakbym go zawiodła. Jakbym nie wypełniła jakichś wymagań, nie doskoczyła do wyraźnie postawionej poprzeczki.
- Gale... O co ci chodzi?
- Sądziłem, że się ucieszysz. Sądziłem, że spodoba ci się ten pomysł, ta arena.
Jego głos brzmi desperacko. Chciał sprawić, abym chętniej oglądała igrzyska? To przecież nie ma sensu. I tak będę mentorką, więc będę do tego zmuszona.
- Cóż... Nie podoba mi się. - mówię. - W lesie mieliśmy dostęp do drewna, aby się ogrzać, w większości wody i dzikich stworzeń. Z odrobiną szczęścia mogliśmy sami zdobyć broń, a może nawet znaleźć schronienie. Teraz będą to ich jedyne zmartwienia. Co z walką i krwią? Czy nie o to właśnie chodziło?
- To nie ma być łatwe, Katniss. - kłóci się. - Nigdy nie miało być. Trybuci nigdy nie mieli być jedynym strasznym aspektem igrzysk.
- Nie... Były to zawsze pułapki. - warczę. - To była nasza bomba? Bomba rebeliantów..? Twoja?
Spogląda na swoje stopy.
- Nie mam pojęcia. - przyznaje.
- Jedyne, co mnie przeraża to to, jak chętnie wziąłeś w tym udział. Przecież z naszej dwójki to ty zawsze bardziej chciałeś bronić dystryktów i zapobiec igrzyskom.
- Nie zapominaj, że to ty zagłosowałaś. - warczy wskazując na mnie palcem.
- Zrobiłam, co musiałam, aby pomścić moją siostrę! - krzyczę. - A kogo ty straciłeś, Gale? Kogoś, kogo kochasz?
Zaciska zęby z taką siłą, że mam wrażenie iż zaraz wybuchnie. Zamiast tego szepcze:
- Owszem. Ciebie.
Teraz to ja zaciskam usta. Na jego dotąd spiętej twarzy pojawia się skrucha.
To, czego potrzebuję do przeżycia, to nie ogień Gale'a podsycany wściekłością i nienawiścią. Mam w sobie wystarczająco dużo żaru. Potrzeba mi wiosennego mniszka. Jaskrawożółtego kwiatu, który symbolizuje odrodzenie i nie oznacza zniszczenia. Oczekuję zapowiedzi, że życie będzie toczyć się dalej bez względu na to, jakie ponieśliśmy straty. Chcę wiedzieć, że znowu może być dobrze. A tylko Peeta może mi to ofiarować.*
-Żegnaj, Gale.
* Suzanne Collins - Kosogłos, rozdział 27
Mega :) fajny ten wątek z książki :D czekam na następny ~nszarynska
OdpowiedzUsuńHej kiedy następny , ten jest boski.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) notki w każdą niedzielę
UsuńSuper rozdział nie moge sie doczekać następnego ❤❤
OdpowiedzUsuńŚwietny <33
OdpowiedzUsuńAww <3
OdpowiedzUsuńBoski.
Naprawdę cudowny rozdział. Yey, Katniss pogoniła Gale'a! A ten wątek z książki też był super. Arena bardzo mi się podoba!
Viks
Końcówka *.*
OdpowiedzUsuńKocham ten blog
OdpowiedzUsuń