Obraz

Obraz

niedziela, 24 kwietnia 2016

CHAPTER SIXTEEN: THE GIFTS

Hello!
Zaaapraszam do komentowania i czytaia. Napiszcie co myślicie, podzielcie się!
PS: Kto się ekscytuje na jutrzejszą premierę pierwszego odcinka gry o tron? Umieeeeeeeeram! Jeśli zabiją Tyriona lub Dany, to na serio będzie płącz. Śmierć Cercey!
- Tina
***

Jeden... Dwa... Trzy... Cztery... Pięć... Sześć... Siedem... Osiem.
Jeden trybut Haymitcha, który jak się okazuje nazywał się Wisus, Obie dziewczyny i jeden chłopak od Enobari, dziewczyna i chłopak Beeteego, Chester - chłopak od Johanny i Zoe.
Osiem zabitych podczas walki o żywność przy rogu. Avery wraz z dwoma trybutkami Johanny stworzyła grupę podobną do zawodowców i przejęła zapasy. Są jednak mizerne. We trójkę nie zdołali ochronić wszystkiego i olbrzymią część pozostawionych w rogu rarytasów zabrali inni trybuci. Dzięki Zoe, moja grupa ma przynajmniej, czym się bronić i dwa plecaki o nieznanej zawartości.
Zgodnie z przypuszczeniami, po rozwaleniu zamków trzech mieszkań, zastali za nimi cegły. Nie schowają się w budynkach, więc poruszają się w kierunku odnóg areny. Widzę smutek na ich twarzach i nie jestem pewna czy to z powodu Zoe czy z faktu, że ich dotychczasowy dom stał się ich klatką.
Nawet ja widzę, że jeśli nie znajdą miejsca na nocleg, nim rankiem wzejdzie słońce będą przemarznięci na kość, chyba, że pozostaną w ruchu. Rosalyn jest jednak osłabiona, więc nie dość, że musi odpocząć, to pozostając w bezruchu zapewne marznie bardziej od reszty. Raz po raz zaciska dłonie w pięści.
Moi trybuci od ostatniej godziny pojawili się na wielkim ekranie zaledwie trzy razy i to na bardzo krótki czas. Brat Simona okazuje się duo twardszy niż na to wygląda. Do tenory widziałam już jak minimalnie jedna trzecia z żyjących wybucha płaczem.
Nie zauważam, kiedy podchodzi do mnie Haymitch. Odsuwa panel na bok i stawia na kolanach porcję potrawki z jagnięciny. Zapach momentalnie powoduje, że ślina napływa mi do ust. Ta myśl coś mi uświadamia.
- Jak na razie jeszcze nikt nie znalazł jedzenia spoza rogu, mimo, iż igrzyska trwają już ćwiartkę doby. Myślisz, że to zły znak? - pytam.
Haymitch marszczy brwi i kiwa głową.
- Powinniśmy im coś wysłać. - odzywa się z drugiego końca loży Johanna. Enobaria i Beetee gdzieś zniknęli. Jesteśmy sami. - W tym zimnie niczego nie upolują, prędzej odmrożą sobie palce. Lepiej trochę ich zapatrzyć zanim ceny staną się niebotyczne.
Zgadzam się z nią. Ponieważ nasi trybuci to sojusznicy, wspólnie wybieramy podarunek. Johanna wysyła im kosz chleba, a ja podsyłam im gorący posiłek składający się z makaronu i mięsnego sosu. Wydaje na to tysiąc dolarów z wynagrodzenia Rosalyn. Dopóki pozostają sojusznikami będę starała się dzielić wydatki na całą trójkę, tym Bardziej, że mają także pieniądze Zoe.
Chleb przylatuje najpierw i ląduje na ziemi przy stopach Charliego. Chłopiec się rozpogadza.
- Chłopaki!
Wtedy ląduje waza z gorącym obiadem. Rose pada na kolana, drżącymi dłoni otwiera wazę, a na jej twarz wypływa wyraz ulgi. Zauważam, że są teraz na wielkim ekranie, ale cały czas obserwuję ich na panelu.
- Co to jest, Rose? – pyta Simon.
- Jedzenie. Pełno jedzenia. – odpowiada. – Waza makaronu z sosem pomidorowym, a Charlie dostał chleb!
- Jedzenie? – pyta. – Czy to nie dziwne? Igrzyska trwają zaledwie kilka godzin, a Katniss już wysłała nam jedzenie…
- Sugerujesz, że na arenie nie ma zbyt wiele jedzenia? – pyta Evan.
- Sugeruję, że albo na arenie jak na razie nie ma jedzenia, albo nie mamy do niego dostępu. – wyjaśnia.
Tak, tak, TAK! Dobrze!
- Niezły mały. – śmieje się Haymitch. – Załapał przekaz szybciej od ciebie.
Odwracam się do niego.
- Ode mnie?
- Tak. Pamiętam, jak krążyłaś dookoła stawu. No… Może nie do końca krążyłaś, ale zostawałaś w zasięgu kilometra od niego, a ja uparcie nie przysyłałem ci wody. Szeptałaś “woda”, a twoi sponsorzy I Effie wieszali na mnie koty, ale w końcu chyba dodałaś dwa do dwóch.
Zaskakuje mnie jego śmiech.
- Nie mogłam zrozumieć, dlaczego usiłujesz mnie zabić. – usiłuję warczeć
Haymitch puszcza oko i wraca na swoje miejsce. Moja grupa zatrzymuje się w zaułku pomiędzy budynkami na posiłek. Martwię mnie to. Jeśli zostaną zaatakowani, to nie będą mieli gdzie uciekać. Orientuję się jednak, że najbliższy trybut jest spory kawałek od nich, a oni z łatwością dadzą sobie radę z jedną osobą.
Evan korzysta z okazji i sprawdza zawartość plecaków. W jednym znajduje duże pudełko zapałek, dwie puste butelki, linę i pudełko suszonych owoców. W drugim znajduje kolejną porcję butelek i zapałek, a do tego drut i dosyć duże, srebrne pudełko. W środku widać maść o nieznanych właściwościach. Evan nakłada odrobinę na alce i rozsmarowuje po skórze. Marszczy brwi, a następnie się rozpogadza.
- Ej, patrzcie!
Smaruje całe swoje trzęsące donnie maścią, a one po chwili przestają się trząść.
- Co jest? – pyta Charlie,
- To maść rozgrzewająca! – szepcze Evan.
- Ta, którą zimą sprzedawali na targu? Jak ją nakładasz na skórę, to ją rozgrzewa i już nie jest ci zimno, tak? – pyta Rosalyn.
- Tak!
Wszyscy spoglądają na siebie. Smarują zarznięte palce u stóp i dłonie. Kiedy Charlie przewraca się i dotyka dłońmi śniegu, on momentalnie topnieje zostawiając ideale ślady jego dłoni. To przydatne.
Kończę moją potrawkę i orientuję się, że głowa mi opada. Jestem wykończona po kilkugodzinnym czuwaniu. Układam się wygodnie, przekonana, że moi trybuci przeżyją moją drzemkę.

Budzi mnie gwałtowny krzyk Simona z wielkiego ekranu.
- Rosalyn!
Siadam gwałtownie zaabsorbowana i widzę, jak Simon siedząc na klęczkach potrząsa nieprzytomną Rosalyn. Stara się ją ocucić, ale na próżno. Jest kompletnie nieprzytomna.
Przeszywa mnie dreszcz. Sprawdzam na panelu, ale pole Rosalyn ciągle jest widoczne.
Więc dziewczyna żyje…
Czuję ulgę, ale na krótko.
Muszą znaleźć schronienie.
Maść rozgrzewająca na niewiele się zda, gdyż tylko względnie rozgrzewa. Przy kataklizmie, jaki Zapewne przyniesie noc, będzie ona czymś w rodzaju dodatkowego koca, który okaże się równie pomocny, co nic. Tymczasem zaczyna się ściemniać.
- Oddycha, ale jest przemarznięta. Musimy iść dalej. – mówi Simon.
- Zaniosę ją. – proponuje Evan i zarzuca sobie Rose na ramie.
W tym czasie Charlie sprząta zapasy i porządkuje ekwipunek. Dobrze, że nie rozpalili ogniska.
Ruszają.
Rozespana spoglądam na wielki ekran. Avery i jej sojuszniczki – Julie i Evelyne, trybutki Johanny schowały się z braku lepszych pomysłów w rogu obfitości, który przynajmniej chroni je przed wiatrem, za to samotny chłopak Enobari siedzi już w bezruchu, niezdolny do poruszania się. To kwestia czasu zanim zamarznie, a wtedy Enobaria nie będzie miała już żadnych trybutów. Od początku igrzysk nie zjawiła się w loży, ledwie potrafiła wymienić imiona swojej grupy, nie trenowała ich. Ma gdzieś ich los.
Beetee wrócił już i gorączkowo wystukuje coś na swoim panelu.
Martwię się losem Rose… I w roztargnieniu spoglądam na wielki ekran, gdzie właśnie spaceruje jakiś trybut… Chyba jest od Beeteego. Nie widzę w pokazywanym obrazie nic ciekawego, do czasku, kiedy chłopak się o coś potyka i upada na ziemię.
Momentalnie otwiera się para drzwi od klepu z butami, zza których wyskakują trzy olbrzymie, białe, jak śnieg, tyrysopodobne stwory. Chłopak cofa się przerażony na czworakach, ale przemarznięte kończyny zawodzą go. Jest nieuzbrojony. Popełnia błąd i nawiązuje z jednym kontakt wzrokowy. Tygrys odbiera to, jako atak i rzuca się na chłopca. Słychać wrzask i atak jest pokazywany na wizji do ostatniej sekundy. Pozostałe dwa tygrysy odwracają się i odbiegają w inną stronę, ale armatni wystrzał rozlega się dopiero po kilku minutach.
Beetee przeżywa właśnie śmieć trybuta, a ja właśnie wstrzymuję oddech, widząc, że jeden z tygrysów zmierza w stronę mojej grupy.

niedziela, 17 kwietnia 2016

CHAPTER FIFTEEN: THE LAST ANNUAL HUNGER GAMES

Witaaajcie! Dzisiaj jestem wyjątkowo zadowolona. Mam nadzieję, że się spodoba i oczywiście zapraszam do komentowania!
- Tina
***

Siedzę spięta i wyprostowana, jak struna na swoim miejscu w loży wyłącznie dla mentorów. Pięć wygodnych foteli postawionych na jednej linii tworzą półokrąg, a za całkowicie szklaną i idealnie przejrzystą ścianą widać olbrzymi ekran. 
W tym pomieszczeniu byłam tylko raz, kiedy wraz z Peetą oglądaliśmy własne igrzyska. Wtedy na scenie tuż pod nami witały nas tłumy. Oficjalnie to miejsce to zwyczajna sala kinowa, ale olbrzymia i zaawansowana technologicznie. Masa ludzi siedzi pod nami czekając na początek igrzysk, do których zostało jedynie pół godziny.
Staje przed nami mężczyzna, który ma za zadanie objaśnić nam nową technologię wysyłania naszym trybutom prezentów.
Nasze fotele są niewiarygodnie wygodne, wyposażone w opcję snu, podajnik do napojów, dwieście różnych pozycji siedzenia od leżących po kompletnie wyprostowane i wbudowany panel dowodzenia. Panel jest wielkości małego stolika i podzielony jest na cztery części. W prawym, górnym roku każdej części wyświetlone jest imię trybuta i stan konta. Marszczę brwi na widok zmniejszonej liczby pieniędzy na kontach chłopców. Mężczyzna objaśnia, że aby wysłać trybutom prezent należy kliknąć w jego pole, wybrać podarunek i potwierdzić wysyłkę, a w niecałą minutę dotrze do nich. Mamy także mniejsze urządzenia przenośne, wielkości małego talerza do obserwacji naszych trybutów, na wypadek, gdybyśmy mieli opuścić to miejsce. Nie można jednak przez nie nic wysyłać, a jedynie monitorować. To ze względów bezpieczeństwa. Gdybyśmy zgubili takowe urządzenie, a z niego można by wysyłać prezenty, mogliby to robić inni ludzie spoza loży mentorów. Tego nie chcemy. Na dodatek panele przy krzesłach odczytują odciski palców a więc tylko ja mogę go używać.
Wycieram spocone dłonie o spodnie. Myślami wracam do wczorajszych pożegnań.

- A więc… Do zobaczenia. – palnęłam bez zastanowienie To było takie głupie, przecież żadne z nich może nie wrócić.
- Chyba. – odpowiedziała wtedy Rosalyn.
- Umówmy się, że damy z siebie wszystko. Nie damy się tak po prostu rozgnieść. – powiedział Evan, ale jego ton brzmiał niepewnie.
- Jednakże chciałabym, abyście wszyscy wiedzieli, że zrobię, co w mojej mocy, aby pomóc.

Potrząsam głową odganiając wspomnienie. Pobieżnie przeglądam listę lekarstw, jedzenia, ubrań, broni i przedmiotów takich, jak zapałki, suche drewno, czy śpiwory. Ceny są wysokie, ale zapewne nie dorównują tym, które pojawią się w ty samym miejscu za kilka dni.
Dziesięć minut do początku. Krzyżuję spojrzenia z Haymitchem, który rzuca mi pokrzepiające spojrzenie. Dziewięć minut.
Czuję się, jakby czas płynął mi przez palce. Osiem.
Zauważam Peetę siadającego w innej loży. Wygląda na dosyć zmęczonego i widać, że jest nie w humorze. Siedem.
Johanna chyba sprawdza ceny, bo krzyczy.
- Co to ma być? Dwieście pięćdziesiąt dolarów za paczkę krakersów? Gorzej niż dwa lata temu!
Sześć.
Ktoś jej odpowiada, że owszem, ceny w tym roku są wyższe. Pięć.
Na scenę ktoś wychodzi. Z tak ogromnej odległości prawie nic nie widzę. Cztery.
Uruchamia się olbrzymi i ekran i widzę w nim Prezydent Coin.
- Witajcie… Na obchodach siedemdziesiątych szóstych i ostatnich corocznych godowych igrzyskach! – krzyczy. Rozbrzmiewają oklaski. Trzy.
- Nasi mentorzy już zwarci i gotowi czekają, nasi widzowie w całym Panem czekają, ale ta sala jest jedynym miejscem na ziemi z zerowym czasem opóźnienia nadawania.
Dwa.
- Wszystko, co będziecie widzieć na ty ekranie dzieje się teraz, dokładnie w tej chwili. A więc życzę wam szczęśliwych godowych igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja!
Coin chodzi ze sceny. Jeden.
Staram się uspokoić oddech. Staram się go wyrównać i wtedy… Rozbrzmiewa hymn.
Ekran jaśnieje, niemal nas oślepiając, a nasze panele pokazują już naszych trybutów, a raczej tuby, z których się wyłaniają. Na naszych panelach widzimy tylko i wyłącznie naszych trybutów, za to na tym wielkim możemy zobaczyć jedynie to, co jest transmitowane.
I wtedy kończy się hymn, a na ekranie widzimy róg obfitości. Konstrukcja jest bliźniaczo podobna do tej z naszych igrzysk i oczywiście wypełniona po brzegi wodą, jedzeniem i bronią, nawet palną. Duża część towaru porozrzucana jest w różnych odległościach od rogu, a ich wartość maleje im bliżej są trybuów. Słychać buczący głos Claudiusa Templesmitha.
- Panie i panowie… Siedemdziesiąte szóste głodowe igrzyska uważam za otwarte.
Zaczyna się odliczanie. Widzę, jak Rosalyn się rozgada dookoła, mając nadzieję znaleźć kogoś znajomego. Evan stoi dwa podesty od niej, ale Simon i Zoe zostali postawieni z drugiej strony rogu.
Dookoła jest pełno śniegu. Trybuci mają na sobie względnie ciepłe ubranie, ale na pierwszy rzut oka widać, że nawet ono nie uchroni ich przed zimnem na zbyt długo.
Nie biegnij do rogu, nie biegnij.
Minuta powoli dobiega końca, wiem, że moi trybuci mają wspólnie ustalony plan, który z nimi opracowałam po tym, jak postanowili stworzyć sojusz. Wiem, że mają biec jak najdalej od rogu, sprawdzą czy dadzą radę dostać się do mieszkań i tam się na jakiś czas zaszyć. Arena ma jednak dziesięć kilometrów szerokości i gdyby organizatorzy odstąpili im wstępu do mieszkań i możliwości się tam chowania, to zbyt łatwo mogliby się schować, przez co powstał plan B, która obejmuje dostanie się na najdalsze końce areny i szukanie schronienia wśród budynków zawężonych uliczek.
Jeden… Zero. Gong.
Niemal od razu zaczynam rwać sobie włosy z głowy, bo kiedy Rosalyn, Simon, Evan i brat Simona uciekają, jak najdalej od rogu, Zoe biegnie prosto ku niemu. Ze swoim pulchnym ciałem biegnie ociężale, ale jej to nie zniechęca. Biegnie dalej, chwyta pistolet, łuk, kołczan i trzy pierwsze z brzegu noże, kiedy zauważa ją Rose.
- Zoe! – wrzeszczy ostrzegając ją, a dziewczyna reaguje momentalnie zniżając głowę. Nóż Avery wbija się w ścianę rogu o centymetr mijając jej głowę. Dziewczyna odskakuje, a Rosalyn zawraca i kieruje się prosto na nie. Zaciskam zęby, aby stłumić krzyk.
Nie, nie, nie, nie! Coś pójdzie nie tak!
Rosalyn wskakuje na tył pieców Avery zwalając ją z nóg, Zoe zaczyna biec w stronę chłopców zostawiając Rosalyn na pastwę losu.
Przeklinam cię, Zoe!
Avery ciska Rose na ziemię, a uderzenie odbiera jej oddech. Evan również zawraca. Mija Zoe, wyrywając jej jeden z trzech nóż, które trzymała i rzuca się na Avery. Wbija nóż głęboko w jej dłoń, a z ust ofiary wyrywa się głośny krzyk.
Inni trybuci obrabiają właśnie róg, albo ze sobą walczą. Na ziemi leżą już cztery osoby. Evan chwyta Rosalyn w pasie i korzystając z okazji zarzuca ją sobie przez ramie, a w biegu udaje mu się jeszcze zdobyć dwa plecaki. Zoe, która jeszcze nie zdążyła dobiec do popędzającego ich Simona, stara się niczego nie upuścić, mimo śliskiej powierzchni. Mija ją Evan, ale kiedy tyko jest około metr przed nią z jej ust nagle tryska krew. Dziewczyna zwalnia i niemal od razu upada. To nie Avery rzuciła nóż, ale trybut Beetiego, który jednak z braku noża cofa się do rogu. Niemal od razu zostaje zabity przez Trybuta Johanny.
- Nie, nie nie, nie! Niech to szlag! – krzyczę sama do siebie widząc, jak jeden z czterech prostokątów na moim panelu gaśnie, a prostokąt Evana się rozciąga na wolne miejsce. Pieniądze zostają rozdzielone po równo na żyjących. Zoe nie żyje. Trzaskam dłonią w panel, ale przypominam sobie o pozostałych żyjących. Evan podaje na wpół przytomną Rosalyn i oba plecaki Simonowi i cofa się do ciała. Sprawdza puls, a nie wyszukując go, zabiera dziewczynie broń i kurtkę, po czym sprintem wraca do reszty.
Cała czwórka przeskakuje nad ogrodzeniem i gnają na zachód w stronę gór. Rose jest przemęczona, ledwo stawia kroki, wiec chłopcy na przemian niosą ją wymieniając się, co ich spowalnia, ale niewiele. Widocznie ignorują zmęczenie.
Widzę, że jako jedyni zapuszczają się w ten obszar areny, więc oddycham z ulgą i spoglądam na sufit. Widzę moich trybutów jedynie na panelu, bo na ekranie ciągnie toczy się jatka.
Wciągam głęboko powietrze. To się musiało tak skończyć. Nie zwyciężą wszyscy. Mimo wszystko czuję się winna śmierci Zoe. Mm ochotę się rozpłakać. To jednak nie wchodzi w grę. Mam jeszcze trójkę do uratowania.

niedziela, 10 kwietnia 2016

CHAPTER FOURTEEN: INTERVEWS

Heeej! Wiem, że ździebko późno, ale nadal jest niedziela. Zapraszam do komentowania.
- Tina
***

Pamiętam swoje przygotowania do igrzysk. Wiele godzin siedzenia w bezruchu, aby ekipa mogła pracować, podczas, gdy moje ciało było malowane ubierane, przebierane i woskowane, a umysł zasypywany był całą masą istotnych informacji. Istna tortura. 
Dzisiaj czuję się podobnie. Ekipa od świtu męczy się nad zaledwie częściowo odrośniętymi włosami i obgryzionymi paznokciami. Flavius wzdycha raz po raz próbując wyrównać moje włosy, a Octawia trzęsącymi się dłońmi przykleja mi tipsy. Venia nakłada mi na ciało warstwę olejków, które powodują, że pachnę cytrynami. W pewnym momencie Flavius odkłada nożyczki i staje przodem do mnie.
- Twoje włosy odmawiają dziś posłuszeństwa. Uważam, że najlepiej byłoby je ściąć. Trzeba pozbyć się zniszczonych końcówek, a mają one, co najmniej pół metra. – mruczy.
Wzruszam ramionami i mówię mu, aby robił swoje. Tnie moje włosy na wysokości ramion, więc mniej więcej pół metra włosów opada spiralami na ziemię.
Kiedy kończą i pozwalają mi się obejrzeć w lustrze, czuję się dziwnie. Odkąd byłam mała, zawsze miałam długie włosy. Nie mówię, że efekt ich pracy mi się nie podoba. Wręcz przeciwnie. Wyglądam fantastycznie, ale nie czuję się, jak ja. Ze strachem stwierdzam, że przypominam mamę, czego nigdy wcześniej nie brałam pod uwagę, ale zaraz uśmiecham się do swojego odbicia, nieco pokrzepiona jej wspomnieniem.
Nie zauważam, kiedy ekipa wychodzi i zastępuje ich Tigriss. Paski na jej twarzy przesuwają się, kiedy mi się przygląda.
- Pasuje ci ta fryzura. – muczy, niczym kot. – Trochę, jak rewolucja w samej tobie.
- Zawsze byłam rebeliantką. – odpowiadam beznamiętnie.
Pomaga mi się ubrać w sukienkę. Jest ciemno zielona. Typowa „syrenka” pokryta zieloną koronką. Ma długie, koronkowe rękawy zaczynające się tuż pod ramionami.
- Gotowe.  – słyszę.

Dzień wywiadu nie kończy się jednak na przygotowaniach. Tigriss musi przygotować jeszcze moich trybutów a więc kieruję się do swojego pokoju. Kiedy jednak dojeżdżam windą na najwyższe piętro, zastaję tam towarzystwo. Czuję, jak ciarki przechodzą mi po plecach na widok jednolitych idealnych, ściętych na potrzebę telewidzów włosów. Jest wymuskana i, jak zwykle zimna niczym lód.
- Panno Everdeen. – wita się.
Nie rozmawiałam z nią odkąd kilka miesięcy temu nie wyrzuciła mnie ze spotkania w sali narad, kiedy to straciłam nad sobą panowanie.
- Wspaniale wyglądasz i oczywiście ładnie ci w tych włosach. Może usiądziesz? – pyta tak przesłodzonym głosem, że mam ochotę puścić pawia. Czuję jednak, że jej propozycja jedynie z pozoru jest słodka, a tak naprawdę skrywa się za nią coś zupełnie innego.
- Dziękuję, Pani prezydent. – odpowiadam. – Co panią sprowadza?
Coin obchodzi stół jadalniany i staje twarzą w twarz ze mną.
-Twoi trybuci... Oczywiście… Wspaniała grupa. Dobrze wyszkolona. – śmieje się. – Jedynie chłopcy nieco… Burzliwi.
- Nie rozumiem, do czego pani zmierza.
- Och do niczego… Chciałam się tylko upewnić, że wszystko u ciebie dobrze.
Jej zachowanie, jest, co najmniej dziwne.
- Darujmy sobie może uprzejmości. – warczę.
Coin zaciera dłoni i patrzy prosto w moje oczy.
- Dobrze. Jak wiesz… ukaraliśmy część twojej grupy za bójkę odciągając im sporą część wynagrodzenia na arenie. Chyba rozumiesz, że jeśli chłopcy zachowają się niestosownie na arenie i w jakiś sposób nie sprowokują, to zostaną ukarani. Chcę, abyś przekazała im moje ostrzeżenie. Oby uczynili mnie szczęśliwą, bo inaczej nie mają szans na powrót do domu. – wzdycha. – Nie jestem twoim wrogiem. Wiele ci zawdzięczam, kosogłosie, ale nie zapominaj, że jestem ci potrzebna. A tymczasem… Miłego wieczoru, Katniss.


Caesar Flickerman, ubrany zawsze identycznie wchodzi na scenę. Siedzę, wyprostowana, jak struna czując na moich plecach wzrok Coin. Razem z prezydent i organizatorami, zwycięscy dzielą lożę. Zostają podane napoje i jedzenie, ale odmawiam każdego kęsa jedzenia. Po tym, jak opowiedziała Evanowi i Simonowi o Coin i jej ostrzeżeniu, mocno się zdenerwowali. Myślę o tym, jak Simon przeraził się, że jego brat może przez to ucierpieć.
Odzyskuję świadomość, kiedy Caesar rozpoczyna wywiady. Trybuci Johanny większości nie przyciągają ojej uwagi, ale dopiero, kiedy przychodzi kolej niejakiego Charlesa, brata Simona, zaczynam słuchać. Chłopiec ubrany jest w ciemny garnitur, w którym wygląda, jakby był wysoko postawionym biznesmenem. Caesar odnosi się do niego z szacunkiem, widać, że mimo wszystko prowadzący cieszy się na myśl o igrzyskach.
- Charlie… Witaj. Jak się czujesz?
Caesar zabawia dzieciaka lekką rozmową. Widać, że chłopiec się stresuje. Odpowiada cicho, niepewnie. Na pierwszy rzut oka widać, że nawet z pomocą Simona, Charlie nie przeżyje tych igrzysk.
Ponownie rozbudzam się, kiedy zauważam, że trwa właśnie wywiad Avery.
- A więc zostawiłaś w domu dziecko.
- Tak… - Avery ma łzy w oczach. – Muszę do niej wrócić. Ma zaledwie parę tygodni i… Potrzebuje mnie. Ale jednak…, Jeśli nie uda mi si wrócić, to niech wie, że będę nad nią czuwać.
Publika rozpływa się z rozpaczy.
Ocieram dłonie o sukienkę, aby zetrzeć z nich pot i wtedy odzywa się do mnie Peeta.
- Wszystko w porządku, Katniss?
- Trochę głupie pytanie, zwarzywszy na okazję. – mówię, po czym pochylam się ku niemu i szepczę. – To wszystko się wymyka spod kontroli.
Spogląda na mnie. – W twojej sypialni o jedenastej?
- Zgoda.
Naprawdę potrzebuję teraz z kimś porozmawiać, a nie do końca zdrowy Peeta wydaje się moją jedyną opcją. Poza tym… Ciągle trzeba wyciągnąć go z piekła, w którym utknął na torturach.
Na samym początku zostaje wywołana Zoe. W sukience w kształcie litery A i niebieskich pantofelkach wygląda dokładnie tak dziewczęco, jak można. Zoe uśmiecha się uprzejmie do Caesara, który właśnie komplementuje jej strój.
- Wyglądasz niesamowicie. Nie kłamię. Rozjaśniasz całą salę.
Zoe mu dziękuje.
- Powiedz mi… Jak sprawuje się Katniss Everdeen, jako mentorka?
- Jest w porządku.
- Nauczyła cię strzelać z łuku?
Z jakiegoś powodu publiczność zaczyna się śmiać.
- Wolę nie opowiadać o tym, czego nauczyła mnie Katniss Everdeen przy rywalach.
Mądry wybór.
Reszta wywiadu jest po prostu nieinteresująca. Rozmawiają o wynikach oceny indywidualnej, trochę żartują, a następnie rozlega się głośny brzęk. Czas się skończył.
Na widok Simona publiczność głośno bije brawo. Caesar nawet nie wita się z chłopakiem, tylko od razu zasypuje go gradem pytań.
- Simon… Tragiczny jest fakt, iż trafiasz na arenę razem ze swoim bratem. Powiedz mi, co czujesz w związku z tym?
Simon bierze głęboki wdech.
- Dołożę wszelkich starań, by wrócił do domu. Ma tylko dwanaście lat i z wielkim trudem przeżył wojnę. Nie pozwolę na to, aby zostawił moich rodziców.
- To bardzo bohaterskie podejście. Boisz się? – dopytuje prowadzący.
- Tylko kompletni idioci nie boją się igrzysk.
- To zapewne prawda. A jaką mentorką jest Katniss Everdeen?
Tutaj Simon musi się zastanowić. Caesar przyciąga moją uwagę. Nadstawiam uszu.
- Katniss to osoba, w której zdecydowanie chce się mieć przyjaciela. Wiele mnie nauczyła przede wszystkim o tym, jak chronić bliską sobie osobę na arenie.
Cesar się szeroko uśmiecha.
- Jeśli chodzi o to, to Katniss ma już wielkie doświadczenie.
Zauważam, jak oczy kamer zwracają się ku mnie i Peecie.
Tak, myślę. Zapominacie tylko o tych, których nie zdołałam uratować.
Następna jest Rosalyn. W czarnej, obcisłej, mieniącej się sukience wygląda, jak modelka. Po reakcji słychać, że to ulubienica tłumu. Caesar klaszcze w dłonie.
- Rose! Wyglądasz po prostu nieziemsko!
Tłum wrzeszczy.
- Rose, opowiedz nam jaką mentorką…
- Jaką mentorką jest Katniss Everdeen? – przerywa my Rosalyn. – Nie chcę przesadzać, ale zgadzam się z Simonem. To świetna nauczycielka. Powoduje, że bierzesz pod uwagę rzeczy, których normalnie nie brałaś i trenujesz umiejętności, które nie miałeś pojęcia, że istnieją, a są istotne. Jana przykład nie wiedziałam, że można zawodowo rozpoznawać rośliny i mieć to jako zawód.
- A czy ma jakieś złe strony?
- Łatwo można ją rozdrażnić. – wyjawia.
Sama siebie zaskakuję, kiedy wybucham śmiechem. Kamery znowu na mnie patrzą.
- Jak wiać rozbawiłaś naszą małą złośnicę. Nic się nie martw, Katniss. Nikt się o tym nie dowie. To nasz sekret.
Następnie Rosalyn opowiada o swojej rodzinie i o tym co zamierza zrobić, jeśli wygra. Po brzęczyku Caesar życzy jej szczęścia i na scenę wchodzi ostatni trybut – Evan
W idealnie dopasowanym garniturze doprowadza on widownię do szału. Dziewczęta na widowni wykrzykują jego imię.
Prowadzący tradycyjnie się z nim wita i zapewnia, że doskonale wgląda. Cały Caesar.
- Zapewne zadasz mi na początek takie samo pytanie co reszcie, prawda? – pyta Evan.
- Owszem. Więc jak? Jaka z niej mentorka?
- Takiej jeszcze świat nie widział.

niedziela, 3 kwietnia 2016

CHAPTER THIRTEEN: THE DAY AFTER TOMORROW

HEEJ!
Wiem, że późno... przykro mi, ale się nie spóźniłam o dziwo xd
- Tina
***

Peeta przejmuje dziewczynę i opiera ją na swoim ramieniu. Przez kilka metrów ją prowadzi, ale kiedy uginają się pod nią nogi, podnosi ją i niesie w stronę wygodnej sofy w pokoju telewizyjnym Kadzie ją na niej, a dziewczyna mruczy coś, co chyba ma być podziękowaniami.
Ma półprzymknięte powieki, a z jej ust cieknie ślina.
- Co się stało?! – krzyczę dopadając dziewczyny.
- Ja naprawdę nie wiem. – mówi oszołomiony Simon.
- Miałeś już prezentację? – pyta go Peeta. Simon kręci głową.
- Więc idź, będą cię szukać, jeśli wywołają twoje imię, a… - zaczynam, ale Rosalyn unosi dłoń i macha nią przed moimi oczami jakby chciała mi zamknąć usta. Patrzę na nią zdezorientowana, kiedy szepcze.
- Niech… nie idzie… tam.
Jej głos jest słaby, a doń opada na jej klatę piersiową. Wpatruję się w nią.
- Dlaczego?
- Próba… jest… - bierze głęboki oddech. – Polega na…
- Nie każcie jej mówić. – rozlega się głos. Odwracam się i widzę Evana. Równie blady, jak Rosalyn podpiera się jedną ręką o ścianę. – Wiem równie dużo, co ona.
Wszyscy czekamy na ciąg dalszy. Evan podchodzi chwiejnym krokiem do jednego z foteli i siada ociężale.
- Prowadzili na nas symulację. Założyli nam coś na oczy, po czym… Czułem się, jakby to, co widziałem, było rzeczywiste. Jakby krzaki były krzakami, a niebo niebem, ale jeszcze dziwniejszy by fakt, iż czułem dotyk liści, powiew wiatru i słyszałem szum drzew… - przełyka ślinę. – Potem puścili na mnie zmiechy. Nigdy nie widziałem potworniejszych stworów. Były szare i stały na czterech łapach, a łapy miały długie i powykrzywiane. Ich pyski… Ich pyski…  Rzuciły się na mnie, a ja nagle znikąd miałem nóż w ręce. Walczyłem, ale czułem ból. Czułem każde draśnięcie, każde zaciskające się na kończynach szczęki. – wyciąga rękę i pochyla się do przodu, jakby chciał coś sięgnąć. – Nawet teraz czuję ból w ręce i piersi o uderzeniach, ale co wstrząsnęło mną najbardziej… - szepcze i unosi nogawkę spodni średnio do kolana.
Na łydce Evana, rozpościera się krwawy ślad po ostrych zębach.
Przerażona wparuję się w ranę, a potem odwracam się do Rosayn i rozdzieram górę jej bluzki.
Tuż nad mostkiem, aż po szyję widnieje głębokie nacięcie po trzech ostrych, jak brzytwa pazurach.
Przyglądam się ranie pełna wściekłości po czym wstaję gotowa o działania. Peeta kładzie mi rękę na ramieniu i przytrzymuje.
- Nie. – warczy ostro. – Nigdzie nie pójdziesz. Jeśli to zrobisz, to dowiedzą się, że opowiedzieli nam o ocenach indywidualnych. Nie wolno ci iść.
Staram się u wyrwać, ale trzyma mnie mocno. Ogarnia mnie złość, a nawet wściekłość przede wszystkim na Plutarcha Havensbee, organizatora igrzysk, ale teraz to nie ważne, bo nie ma go tu, więc wszystkie moje uczucia koncentrują się na Peecie. Mam ochotę wyrwać mu rękę, albo przynajmniej porządnie go walnąć.
- Katniss. – szepcze ostrzegawczo. – Ukarzą ich.
Z jakiegoś powodu dopiero na dźwięk tych słów przestaję z nim walczyć.
Siadam na kanapie i chowam twarz w dłoniach oddychając raz za razem. Właśnie wtedy wracają Simon i Zoe wspierając siebie nawzajem. Oboje mocno pokaleczeni, jak Evan i Rosalyn. Kiedy jednak mam ich wysłać do skrzydła szpitalnego, dzieje się coś dziwnego. Rany zaczynają się goić. Nie powoli  stopniowo, ale w kilka sekund zasklepiają się i znikają. Wszystkie.
Rosalyn ociera ślinę z obrzydzeniem, Evan patrzy na schodzącą z koski opuchliznę. Z jakiegoś powodu zdrowieją.
Nie potrafię tego wyjaśnić, ale wiem jedno – zwyczajne rany nie zniknęłyby tak od razu.
Wieczorem zasiadamy wspólnie w pokoju telewizyjnym. Ciągle osłabiona Zoe wspiera się plecami o kanapę siedząc na podłodze, ale reszta wybrała miękkie siedzenia.
Program – a jakże – zaczyna Caesar witając wszystkich widzów. Obwieszcza pieczołowicie że nadszedł czas, abyśmy poznali wyniki naszych uczestników, którzy za niecałe czterdzieści osiem godzin trafią na arenę. Dalej jednak nie owija już w bawełnę i zaczyna się.
Trybuci Enobari zdobyli 2, 8, 4 i 9 punktów, Johanna spełniła swoją groźbę i średni wynik w jej grupie to 9 punktów. Beetee i jego ekipa dostali 6, 3, 4 i 3 punkty, za to Haymitch…
Avery – matka, która niedawno urodziła córkę zdobywa dotychczas najwyższy wynik, czyli 10 punktów. Reszta jego grupy zdobywa średnio 5.
Potem przychodzi pora na nas. Wizę ręce Evana zaciskające się na podłokietnikach, kiedy wyświetla się jego zdjęcie. Za chwilę jednak na ekranie migocze cyfra… 9.
Wstrzymujemy się z wiwatami, aczkolwiek Evan wzdycha z ulgą. Rosalyn zdobywa… I tutaj wszyscy zastygamy, jak kamienie, bo na ekranie widnieje wynik 10.
Zoe wstaje, kiedy jej podobizna zaświeca ekran, a wraz z nią liczba 7. Moim zdaniem to bardzo dobry wynik, ale Zoe siada z powrotem na ziemi i chowa głowę w dłoniach, rozczarowana.
Simon jednak jest dla nas wszystkich największe zaskoczenie, bo także otrzymuje 9. Nie wiem, jakie umiejętności mógł zaprezentować Simon, ale widocznie przynajmniej kilkoro organizatorów zwróciło na niego szczególną uwagę.
Mimo wszystko nie dyskutujemy wyników, bo moim zdaniem i tak na nic się nie przydadzą. Po kolacji oddalam się do pokoju.

Ostatnio znowu często śnię. Tej nocy widzę biegnące ku mnie z wyciągniętymi szponami ptaki, które zaczynają kąsać moje ciało i zjadać mięso. Po niewczasie orientuję się, że to kosogłosy, co przeważa wszystko.

Budzi mnie pukanie do drzwi. Dziękuję w duchu temu, kto zapukał i oddycham głęboko. Zapraszam gościa do środka.
W drzwiach staje Rosalyn z zaplecionymi na piersi rękami.
- Hej. – szepcze. – Mogę wejść?
Nie jestem pewna, ale chyba kiwam głową w odpowiedzi. Dziewczyna zamyka drzwi podchodzi do mnie po czym siada na skraju mojego łóżka.
- Słyszałam, jak krzyczałaś. – mówi. – Pomyślałam więc, że może cię obudzę.
- Dziękuję. – szepczę.
- Chciałabym cię jeszcze o coś zapytać…
Jej głos staje się łamliwy i piskliwy. Zachęcam ją ruchem głowy. Pociera dłonią oczy po czym odzywa się.
- Czy ja przeżyję?