Hello!
Zaaapraszam do komentowania i czytaia. Napiszcie co myślicie, podzielcie się!
PS: Kto się ekscytuje na jutrzejszą premierę pierwszego odcinka gry o tron? Umieeeeeeeeram! Jeśli zabiją Tyriona lub Dany, to na serio będzie płącz. Śmierć Cercey!
- Tina
***
Jeden... Dwa... Trzy... Cztery... Pięć... Sześć... Siedem... Osiem.
PS: Kto się ekscytuje na jutrzejszą premierę pierwszego odcinka gry o tron? Umieeeeeeeeram! Jeśli zabiją Tyriona lub Dany, to na serio będzie płącz. Śmierć Cercey!
- Tina
***
Jeden... Dwa... Trzy... Cztery... Pięć... Sześć... Siedem... Osiem.
Jeden trybut Haymitcha, który jak się okazuje nazywał się Wisus, Obie
dziewczyny i jeden chłopak od Enobari, dziewczyna i chłopak Beeteego, Chester -
chłopak od Johanny i Zoe.
Osiem zabitych podczas walki o żywność przy rogu. Avery wraz z dwoma trybutkami Johanny stworzyła grupę podobną do zawodowców i przejęła zapasy. Są jednak mizerne. We trójkę nie zdołali ochronić wszystkiego i olbrzymią część pozostawionych w rogu rarytasów zabrali inni trybuci. Dzięki Zoe, moja grupa ma przynajmniej, czym się bronić i dwa plecaki o nieznanej zawartości.
Zgodnie z przypuszczeniami, po rozwaleniu zamków trzech mieszkań, zastali za nimi cegły. Nie schowają się w budynkach, więc poruszają się w kierunku odnóg areny. Widzę smutek na ich twarzach i nie jestem pewna czy to z powodu Zoe czy z faktu, że ich dotychczasowy dom stał się ich klatką.
Nawet ja widzę, że jeśli nie znajdą miejsca na nocleg, nim rankiem wzejdzie słońce będą przemarznięci na kość, chyba, że pozostaną w ruchu. Rosalyn jest jednak osłabiona, więc nie dość, że musi odpocząć, to pozostając w bezruchu zapewne marznie bardziej od reszty. Raz po raz zaciska dłonie w pięści.
Moi trybuci od ostatniej godziny pojawili się na wielkim ekranie zaledwie trzy razy i to na bardzo krótki czas. Brat Simona okazuje się duo twardszy niż na to wygląda. Do tenory widziałam już jak minimalnie jedna trzecia z żyjących wybucha płaczem.
Nie zauważam, kiedy podchodzi do mnie Haymitch. Odsuwa panel na bok i stawia na kolanach porcję potrawki z jagnięciny. Zapach momentalnie powoduje, że ślina napływa mi do ust. Ta myśl coś mi uświadamia.
- Jak na razie jeszcze nikt nie znalazł jedzenia spoza rogu, mimo, iż igrzyska trwają już ćwiartkę doby. Myślisz, że to zły znak? - pytam.
Haymitch marszczy brwi i kiwa głową.
- Powinniśmy im coś wysłać. - odzywa się z drugiego końca loży Johanna. Enobaria i Beetee gdzieś zniknęli. Jesteśmy sami. - W tym zimnie niczego nie upolują, prędzej odmrożą sobie palce. Lepiej trochę ich zapatrzyć zanim ceny staną się niebotyczne.
Zgadzam się z nią. Ponieważ nasi trybuci to sojusznicy, wspólnie wybieramy podarunek. Johanna wysyła im kosz chleba, a ja podsyłam im gorący posiłek składający się z makaronu i mięsnego sosu. Wydaje na to tysiąc dolarów z wynagrodzenia Rosalyn. Dopóki pozostają sojusznikami będę starała się dzielić wydatki na całą trójkę, tym Bardziej, że mają także pieniądze Zoe.
Chleb przylatuje najpierw i ląduje na ziemi przy stopach Charliego. Chłopiec się rozpogadza.
- Chłopaki!
Wtedy ląduje waza z gorącym obiadem. Rose pada na kolana, drżącymi dłoni otwiera wazę, a na jej twarz wypływa wyraz ulgi. Zauważam, że są teraz na wielkim ekranie, ale cały czas obserwuję ich na panelu.
- Co to jest, Rose? – pyta Simon.
- Jedzenie. Pełno jedzenia. – odpowiada. – Waza makaronu z sosem pomidorowym, a Charlie dostał chleb!
- Jedzenie? – pyta. – Czy to nie dziwne? Igrzyska trwają zaledwie kilka godzin, a Katniss już wysłała nam jedzenie…
- Sugerujesz, że na arenie nie ma zbyt wiele jedzenia? – pyta Evan.
- Sugeruję, że albo na arenie jak na razie nie ma jedzenia, albo nie mamy do niego dostępu. – wyjaśnia.
Tak, tak, TAK! Dobrze!
- Niezły mały. – śmieje się Haymitch. – Załapał przekaz szybciej od ciebie.
Odwracam się do niego.
- Ode mnie?
- Tak. Pamiętam, jak krążyłaś dookoła stawu. No… Może nie do końca krążyłaś, ale zostawałaś w zasięgu kilometra od niego, a ja uparcie nie przysyłałem ci wody. Szeptałaś “woda”, a twoi sponsorzy I Effie wieszali na mnie koty, ale w końcu chyba dodałaś dwa do dwóch.
Zaskakuje mnie jego śmiech.
- Nie mogłam zrozumieć, dlaczego usiłujesz mnie zabić. – usiłuję warczeć
Haymitch puszcza oko i wraca na swoje miejsce. Moja grupa zatrzymuje się w zaułku pomiędzy budynkami na posiłek. Martwię mnie to. Jeśli zostaną zaatakowani, to nie będą mieli gdzie uciekać. Orientuję się jednak, że najbliższy trybut jest spory kawałek od nich, a oni z łatwością dadzą sobie radę z jedną osobą.
Evan korzysta z okazji i sprawdza zawartość plecaków. W jednym znajduje duże pudełko zapałek, dwie puste butelki, linę i pudełko suszonych owoców. W drugim znajduje kolejną porcję butelek i zapałek, a do tego drut i dosyć duże, srebrne pudełko. W środku widać maść o nieznanych właściwościach. Evan nakłada odrobinę na alce i rozsmarowuje po skórze. Marszczy brwi, a następnie się rozpogadza.
- Ej, patrzcie!
Smaruje całe swoje trzęsące donnie maścią, a one po chwili przestają się trząść.
- Co jest? – pyta Charlie,
- To maść rozgrzewająca! – szepcze Evan.
- Ta, którą zimą sprzedawali na targu? Jak ją nakładasz na skórę, to ją rozgrzewa i już nie jest ci zimno, tak? – pyta Rosalyn.
- Tak!
Wszyscy spoglądają na siebie. Smarują zarznięte palce u stóp i dłonie. Kiedy Charlie przewraca się i dotyka dłońmi śniegu, on momentalnie topnieje zostawiając ideale ślady jego dłoni. To przydatne.
Kończę moją potrawkę i orientuję się, że głowa mi opada. Jestem wykończona po kilkugodzinnym czuwaniu. Układam się wygodnie, przekonana, że moi trybuci przeżyją moją drzemkę.
Osiem zabitych podczas walki o żywność przy rogu. Avery wraz z dwoma trybutkami Johanny stworzyła grupę podobną do zawodowców i przejęła zapasy. Są jednak mizerne. We trójkę nie zdołali ochronić wszystkiego i olbrzymią część pozostawionych w rogu rarytasów zabrali inni trybuci. Dzięki Zoe, moja grupa ma przynajmniej, czym się bronić i dwa plecaki o nieznanej zawartości.
Zgodnie z przypuszczeniami, po rozwaleniu zamków trzech mieszkań, zastali za nimi cegły. Nie schowają się w budynkach, więc poruszają się w kierunku odnóg areny. Widzę smutek na ich twarzach i nie jestem pewna czy to z powodu Zoe czy z faktu, że ich dotychczasowy dom stał się ich klatką.
Nawet ja widzę, że jeśli nie znajdą miejsca na nocleg, nim rankiem wzejdzie słońce będą przemarznięci na kość, chyba, że pozostaną w ruchu. Rosalyn jest jednak osłabiona, więc nie dość, że musi odpocząć, to pozostając w bezruchu zapewne marznie bardziej od reszty. Raz po raz zaciska dłonie w pięści.
Moi trybuci od ostatniej godziny pojawili się na wielkim ekranie zaledwie trzy razy i to na bardzo krótki czas. Brat Simona okazuje się duo twardszy niż na to wygląda. Do tenory widziałam już jak minimalnie jedna trzecia z żyjących wybucha płaczem.
Nie zauważam, kiedy podchodzi do mnie Haymitch. Odsuwa panel na bok i stawia na kolanach porcję potrawki z jagnięciny. Zapach momentalnie powoduje, że ślina napływa mi do ust. Ta myśl coś mi uświadamia.
- Jak na razie jeszcze nikt nie znalazł jedzenia spoza rogu, mimo, iż igrzyska trwają już ćwiartkę doby. Myślisz, że to zły znak? - pytam.
Haymitch marszczy brwi i kiwa głową.
- Powinniśmy im coś wysłać. - odzywa się z drugiego końca loży Johanna. Enobaria i Beetee gdzieś zniknęli. Jesteśmy sami. - W tym zimnie niczego nie upolują, prędzej odmrożą sobie palce. Lepiej trochę ich zapatrzyć zanim ceny staną się niebotyczne.
Zgadzam się z nią. Ponieważ nasi trybuci to sojusznicy, wspólnie wybieramy podarunek. Johanna wysyła im kosz chleba, a ja podsyłam im gorący posiłek składający się z makaronu i mięsnego sosu. Wydaje na to tysiąc dolarów z wynagrodzenia Rosalyn. Dopóki pozostają sojusznikami będę starała się dzielić wydatki na całą trójkę, tym Bardziej, że mają także pieniądze Zoe.
Chleb przylatuje najpierw i ląduje na ziemi przy stopach Charliego. Chłopiec się rozpogadza.
- Chłopaki!
Wtedy ląduje waza z gorącym obiadem. Rose pada na kolana, drżącymi dłoni otwiera wazę, a na jej twarz wypływa wyraz ulgi. Zauważam, że są teraz na wielkim ekranie, ale cały czas obserwuję ich na panelu.
- Co to jest, Rose? – pyta Simon.
- Jedzenie. Pełno jedzenia. – odpowiada. – Waza makaronu z sosem pomidorowym, a Charlie dostał chleb!
- Jedzenie? – pyta. – Czy to nie dziwne? Igrzyska trwają zaledwie kilka godzin, a Katniss już wysłała nam jedzenie…
- Sugerujesz, że na arenie nie ma zbyt wiele jedzenia? – pyta Evan.
- Sugeruję, że albo na arenie jak na razie nie ma jedzenia, albo nie mamy do niego dostępu. – wyjaśnia.
Tak, tak, TAK! Dobrze!
- Niezły mały. – śmieje się Haymitch. – Załapał przekaz szybciej od ciebie.
Odwracam się do niego.
- Ode mnie?
- Tak. Pamiętam, jak krążyłaś dookoła stawu. No… Może nie do końca krążyłaś, ale zostawałaś w zasięgu kilometra od niego, a ja uparcie nie przysyłałem ci wody. Szeptałaś “woda”, a twoi sponsorzy I Effie wieszali na mnie koty, ale w końcu chyba dodałaś dwa do dwóch.
Zaskakuje mnie jego śmiech.
- Nie mogłam zrozumieć, dlaczego usiłujesz mnie zabić. – usiłuję warczeć
Haymitch puszcza oko i wraca na swoje miejsce. Moja grupa zatrzymuje się w zaułku pomiędzy budynkami na posiłek. Martwię mnie to. Jeśli zostaną zaatakowani, to nie będą mieli gdzie uciekać. Orientuję się jednak, że najbliższy trybut jest spory kawałek od nich, a oni z łatwością dadzą sobie radę z jedną osobą.
Evan korzysta z okazji i sprawdza zawartość plecaków. W jednym znajduje duże pudełko zapałek, dwie puste butelki, linę i pudełko suszonych owoców. W drugim znajduje kolejną porcję butelek i zapałek, a do tego drut i dosyć duże, srebrne pudełko. W środku widać maść o nieznanych właściwościach. Evan nakłada odrobinę na alce i rozsmarowuje po skórze. Marszczy brwi, a następnie się rozpogadza.
- Ej, patrzcie!
Smaruje całe swoje trzęsące donnie maścią, a one po chwili przestają się trząść.
- Co jest? – pyta Charlie,
- To maść rozgrzewająca! – szepcze Evan.
- Ta, którą zimą sprzedawali na targu? Jak ją nakładasz na skórę, to ją rozgrzewa i już nie jest ci zimno, tak? – pyta Rosalyn.
- Tak!
Wszyscy spoglądają na siebie. Smarują zarznięte palce u stóp i dłonie. Kiedy Charlie przewraca się i dotyka dłońmi śniegu, on momentalnie topnieje zostawiając ideale ślady jego dłoni. To przydatne.
Kończę moją potrawkę i orientuję się, że głowa mi opada. Jestem wykończona po kilkugodzinnym czuwaniu. Układam się wygodnie, przekonana, że moi trybuci przeżyją moją drzemkę.
Budzi mnie
gwałtowny krzyk Simona z wielkiego ekranu.
- Rosalyn!
Siadam gwałtownie zaabsorbowana i widzę, jak Simon siedząc na klęczkach potrząsa nieprzytomną Rosalyn. Stara się ją ocucić, ale na próżno. Jest kompletnie nieprzytomna.
Przeszywa mnie dreszcz. Sprawdzam na panelu, ale pole Rosalyn ciągle jest widoczne.
Więc dziewczyna żyje…
Czuję ulgę, ale na krótko.
Muszą znaleźć schronienie.
Maść rozgrzewająca na niewiele się zda, gdyż tylko względnie rozgrzewa. Przy kataklizmie, jaki Zapewne przyniesie noc, będzie ona czymś w rodzaju dodatkowego koca, który okaże się równie pomocny, co nic. Tymczasem zaczyna się ściemniać.
- Oddycha, ale jest przemarznięta. Musimy iść dalej. – mówi Simon.
- Zaniosę ją. – proponuje Evan i zarzuca sobie Rose na ramie.
W tym czasie Charlie sprząta zapasy i porządkuje ekwipunek. Dobrze, że nie rozpalili ogniska.
Ruszają.
Rozespana spoglądam na wielki ekran. Avery i jej sojuszniczki – Julie i Evelyne, trybutki Johanny schowały się z braku lepszych pomysłów w rogu obfitości, który przynajmniej chroni je przed wiatrem, za to samotny chłopak Enobari siedzi już w bezruchu, niezdolny do poruszania się. To kwestia czasu zanim zamarznie, a wtedy Enobaria nie będzie miała już żadnych trybutów. Od początku igrzysk nie zjawiła się w loży, ledwie potrafiła wymienić imiona swojej grupy, nie trenowała ich. Ma gdzieś ich los.
Beetee wrócił już i gorączkowo wystukuje coś na swoim panelu.
Martwię się losem Rose… I w roztargnieniu spoglądam na wielki ekran, gdzie właśnie spaceruje jakiś trybut… Chyba jest od Beeteego. Nie widzę w pokazywanym obrazie nic ciekawego, do czasku, kiedy chłopak się o coś potyka i upada na ziemię.
Momentalnie otwiera się para drzwi od klepu z butami, zza których wyskakują trzy olbrzymie, białe, jak śnieg, tyrysopodobne stwory. Chłopak cofa się przerażony na czworakach, ale przemarznięte kończyny zawodzą go. Jest nieuzbrojony. Popełnia błąd i nawiązuje z jednym kontakt wzrokowy. Tygrys odbiera to, jako atak i rzuca się na chłopca. Słychać wrzask i atak jest pokazywany na wizji do ostatniej sekundy. Pozostałe dwa tygrysy odwracają się i odbiegają w inną stronę, ale armatni wystrzał rozlega się dopiero po kilku minutach.
Beetee przeżywa właśnie śmieć trybuta, a ja właśnie wstrzymuję oddech, widząc, że jeden z tygrysów zmierza w stronę mojej grupy.
- Rosalyn!
Siadam gwałtownie zaabsorbowana i widzę, jak Simon siedząc na klęczkach potrząsa nieprzytomną Rosalyn. Stara się ją ocucić, ale na próżno. Jest kompletnie nieprzytomna.
Przeszywa mnie dreszcz. Sprawdzam na panelu, ale pole Rosalyn ciągle jest widoczne.
Więc dziewczyna żyje…
Czuję ulgę, ale na krótko.
Muszą znaleźć schronienie.
Maść rozgrzewająca na niewiele się zda, gdyż tylko względnie rozgrzewa. Przy kataklizmie, jaki Zapewne przyniesie noc, będzie ona czymś w rodzaju dodatkowego koca, który okaże się równie pomocny, co nic. Tymczasem zaczyna się ściemniać.
- Oddycha, ale jest przemarznięta. Musimy iść dalej. – mówi Simon.
- Zaniosę ją. – proponuje Evan i zarzuca sobie Rose na ramie.
W tym czasie Charlie sprząta zapasy i porządkuje ekwipunek. Dobrze, że nie rozpalili ogniska.
Ruszają.
Rozespana spoglądam na wielki ekran. Avery i jej sojuszniczki – Julie i Evelyne, trybutki Johanny schowały się z braku lepszych pomysłów w rogu obfitości, który przynajmniej chroni je przed wiatrem, za to samotny chłopak Enobari siedzi już w bezruchu, niezdolny do poruszania się. To kwestia czasu zanim zamarznie, a wtedy Enobaria nie będzie miała już żadnych trybutów. Od początku igrzysk nie zjawiła się w loży, ledwie potrafiła wymienić imiona swojej grupy, nie trenowała ich. Ma gdzieś ich los.
Beetee wrócił już i gorączkowo wystukuje coś na swoim panelu.
Martwię się losem Rose… I w roztargnieniu spoglądam na wielki ekran, gdzie właśnie spaceruje jakiś trybut… Chyba jest od Beeteego. Nie widzę w pokazywanym obrazie nic ciekawego, do czasku, kiedy chłopak się o coś potyka i upada na ziemię.
Momentalnie otwiera się para drzwi od klepu z butami, zza których wyskakują trzy olbrzymie, białe, jak śnieg, tyrysopodobne stwory. Chłopak cofa się przerażony na czworakach, ale przemarznięte kończyny zawodzą go. Jest nieuzbrojony. Popełnia błąd i nawiązuje z jednym kontakt wzrokowy. Tygrys odbiera to, jako atak i rzuca się na chłopca. Słychać wrzask i atak jest pokazywany na wizji do ostatniej sekundy. Pozostałe dwa tygrysy odwracają się i odbiegają w inną stronę, ale armatni wystrzał rozlega się dopiero po kilku minutach.
Beetee przeżywa właśnie śmieć trybuta, a ja właśnie wstrzymuję oddech, widząc, że jeden z tygrysów zmierza w stronę mojej grupy.