Witajcie, kochani.
Zapraszam do czytania i mile widziane są komentarze które z zapałem czytam.
- Tina
***
Zapraszam do czytania i mile widziane są komentarze które z zapałem czytam.
- Tina
***
Tej nocy śnię o mojej siostrze. Przez cały sen a ni razu nie widzę jej twarzy, ale wiem, że to ona. Zjawia się i nic nie mówiąc chwyta mnie za rękę i prowadzi przez ciemną alejkę w nieznanym kierunku. Wyciągam rękę i po omacku staram się znaleźć jej ciało, ale moja dłoń na nic nie natrafia, mimo, iż tu i ówdzie powinna być jej ręka, tułów. Idziemy tak długo. Potykam się o wystające przedmioty, których w ciemnościach nie mogę rozróżnić, aż w końcu uścisk na mojej ręce się rozluźnia, a potem dłoń mojej siostry znika i zostaję sama w ciemnościach.
Budzę się zlana potem i roztrzęsiona. Jeszcze przez chwilę słyszę
własny wrzask, a potem zalega cisza zakłócana wyłącznie moim oddechem i częstym
pojękiwaniem. Moje serce wali, jak oszalałe odbierając mi oddech, który pali za
każdym razem, kiedy nowa porcja powietrza stara się dostać do płuc. Nie
rozróżniam kolorów, kształtów, dźwięków. Wszystko dookoła jest rozmyte, kiedy
ja staram się do końca obudzić. Nie mogę siebie sama przekonać, że sen był snem
i stara się wyrównać oddech, ale na próżno. Mam ochotę wstać i poszukać mojej
siostry.
Tak, to właśnie muszę zrobić. Muszę znaleźć Prim.
Zwieszam nogi z łóżka i ruszam na poszukiwania. Wychodzę z sypialni i idę do jadalni, pokoju telewizyjnego. Mam ochotę nawoływać, ale boję się obudzić zmarłych, więc chodzę tylko w kółko mając nadzieje, że Prim się zjawi. Przecież musi.
W pewnym momencie zahaczam dłonią o misę z chlebem, która z głośnym brzdękiem upada na ziemię. Stoję i patrzę na chleb, aż w końcu dochodzę do siebie. Mam wrażenie, że wieki wpatruję się w uformowany na kształt ryby, zielony chleb z czwórki, ale jednocześnie mogłabym przysiąc, że zjawia się od razu.
- Katniss? – szepcze wyciągając ku mnie rękę.
Nogi się pode mną uginają i o mały włos nie uderzę o ziemię, al. Zdąża mnie złapać.
Wybucham donośnym płaczem. Tęsknota za siostrą rozrywa mnie od środka i ze smutku mam ochotę zakopać się pod ziemią i umrzeć dławiąc się nią.
Peeta gładzi mnie delikatnie po plecach chcąc dodać mi otuchy. Jego starania są jednak marne, bo załamałam się na dobre. Łapczywie chwytam powietrze, kiedy przed oczami staje mi kaczy ogonek Prim. Mała, dwunastoletnia Prim, która miała tylko jeden los. Mała, urocza Prim, która codziennie rano doiła kozę, a potem godzinami bawiła się z Jaskrem na przemian pomagając mamie. Mała Prim, która umarła przedwcześnie. Prim, która nie powinna umrzeć, bo umrzeć powinnam ja. I umrzeć powinna też Coin. Musi ponieść karę za śmierć mojej siostry. Muszę pomścić jej śmierć. Myślałam, że pomszczę ją zgadzając się na głodowe igrzyska, ale zamiast tego jedynie przyniosłam radość Coin.
Oh, moja droga panno Everdeen. Przecież ustaliliśmy, że nie będziemy okłamywać się nawzajem, syczy Snow w mojej głowie.
Nagle odzyskuję świadomość. Łzy już zdążyły wyschnąć, ale mój oddech ciągle jest przyspieszony. Peeta siedzi cicho obok na podłodze przyglądając mi się z uwagą.
- Dobrze się czujesz? – pyta.
- Nie. – szepczę.
Pomaga mi wstać i nim zdąży zaprotestować, ląduję w jego ramionach. Tak bardzo potrzebuję teraz ciepła drugiej osoby, że zapominam na chwilę o tym, że Peeta i ja nie jesteśmy już w takich samych stosunkach jak kiedyś. Zapominam, że w środku niego, część jego podświadomości mnie nienawidzi.
Niepewnie unosi dłonie i kładzie je jednak na moich plecach.
Tak, to właśnie muszę zrobić. Muszę znaleźć Prim.
Zwieszam nogi z łóżka i ruszam na poszukiwania. Wychodzę z sypialni i idę do jadalni, pokoju telewizyjnego. Mam ochotę nawoływać, ale boję się obudzić zmarłych, więc chodzę tylko w kółko mając nadzieje, że Prim się zjawi. Przecież musi.
W pewnym momencie zahaczam dłonią o misę z chlebem, która z głośnym brzdękiem upada na ziemię. Stoję i patrzę na chleb, aż w końcu dochodzę do siebie. Mam wrażenie, że wieki wpatruję się w uformowany na kształt ryby, zielony chleb z czwórki, ale jednocześnie mogłabym przysiąc, że zjawia się od razu.
- Katniss? – szepcze wyciągając ku mnie rękę.
Nogi się pode mną uginają i o mały włos nie uderzę o ziemię, al. Zdąża mnie złapać.
Wybucham donośnym płaczem. Tęsknota za siostrą rozrywa mnie od środka i ze smutku mam ochotę zakopać się pod ziemią i umrzeć dławiąc się nią.
Peeta gładzi mnie delikatnie po plecach chcąc dodać mi otuchy. Jego starania są jednak marne, bo załamałam się na dobre. Łapczywie chwytam powietrze, kiedy przed oczami staje mi kaczy ogonek Prim. Mała, dwunastoletnia Prim, która miała tylko jeden los. Mała, urocza Prim, która codziennie rano doiła kozę, a potem godzinami bawiła się z Jaskrem na przemian pomagając mamie. Mała Prim, która umarła przedwcześnie. Prim, która nie powinna umrzeć, bo umrzeć powinnam ja. I umrzeć powinna też Coin. Musi ponieść karę za śmierć mojej siostry. Muszę pomścić jej śmierć. Myślałam, że pomszczę ją zgadzając się na głodowe igrzyska, ale zamiast tego jedynie przyniosłam radość Coin.
Oh, moja droga panno Everdeen. Przecież ustaliliśmy, że nie będziemy okłamywać się nawzajem, syczy Snow w mojej głowie.
Nagle odzyskuję świadomość. Łzy już zdążyły wyschnąć, ale mój oddech ciągle jest przyspieszony. Peeta siedzi cicho obok na podłodze przyglądając mi się z uwagą.
- Dobrze się czujesz? – pyta.
- Nie. – szepczę.
Pomaga mi wstać i nim zdąży zaprotestować, ląduję w jego ramionach. Tak bardzo potrzebuję teraz ciepła drugiej osoby, że zapominam na chwilę o tym, że Peeta i ja nie jesteśmy już w takich samych stosunkach jak kiedyś. Zapominam, że w środku niego, część jego podświadomości mnie nienawidzi.
Niepewnie unosi dłonie i kładzie je jednak na moich plecach.
Rankiem przychodzi czas na ocenę indywidualną.
Siedzę, jak na szpilkach do czasu, kiedy zjawia się Evan. Był zapewne pierwszy.
Chcę się do niego odezwać, ale przechodzi obok mnie i idzie dalej. Coś widocznie poszło nie tak, bo zostaję kompletnie przez niego zignorowana. Peeta zniknął zaraz po śniadaniu, ale wraca chwile po powrocie Evana i zasiada ze mną w salonie. Nie odzywamy się do siebie, do czasu, kiedy słyszymy znajomy glos.
- Mam nadzieję, że moi chwilowi trybuci są mniej, hmmm… kreatywni od was, jeśli chodzi o prezentacje. – mówi Haymitch i siada obok mnie. Ze zdumieniem wyczuwam od niego zapach alkoholu. – W końcu na nich nie przymknie się oka.
Wyciąga z kieszeni piersiówkę i odkręca ją, po czym pociąga spory łyk trunku. Wyrywam mu metalowy pojemnik z dłoni, po czym przechylam ją ku górze i wlewam sobie sporą część do ust do czasu, kiedy piersiówkę zbiera mi… Peeta i jednym łykiem ją opróżnia. Piersiówka trafia do Haymitcha, który najpierw potrząsa butelką, a potem uświadamiając sobie, że jest pusta chowa ją do kieszeni.
- A teraz na poważnie. – mówi. – Przychodzę tu, bo jestem mentorem i mam taki obowiązek, by zawrzeć z wami układ. Ariana, moja trybutka chce sojuszu z Rosalyn i Evanem. To dobra dziewczyna i tak dalej, ale na waszym miejscu odrzuciłbym propozycję i nawet nie przestawiał jej Rose i Evanowi. Jeśli ją przyjmą, to…
- Myślisz, że mogłaby ich zdradzić? – pytam.
- Biorę to pod uwagę. Dziewczyna nie jest okrutna… Bardziej… bezwzględna. Zostawia w Kapitolu swoją córkę i zrobi wszystko, aby…
- Jak to córkę? – przerywam mu.
- Ta dziewczyna kilkanaście tygodni temu urodziła dziecko.
Potrzebuję kilka sekund, aby przyswoić tę informacje. Widziałam już ogarnięte rozpaczą kobiety odbierające sobie życie po śmierci dziecka i rodziców pogrążonych w buntowniczym smutku. Nie wątpię, że młoda matka jest równie kochająca względem swojego dziecka.
- Powinniśmy przynajmniej im to przedstaw… - mówi Peeta, ale mu przerywam.
- Nie. – warczę. – Nie ma opcji, nie będą mogli jej zaufać.
- Tak, ty i to twoje zaufanie. Wiesz, że czasami warto jest zwrócić na kogoś uwagę i spróbować mu zaufać? – cedzi.
- Tak? – pytam kpiąco. – A może mam ci wymieniać gdzie to TWOJE zaufanie doprowadziło NAS wiele razy?
- Może przestałabyś wszystkich pakować do jednego worka ze Snowem i jego ludźmi? Katniss, on nie żyje!
- Nie zmieniaj tematu! Nie dowiedzą się o tej propozycji czy ci się to podoba czy nie. – odwarkuję.
- Zamknijcie się oboje, albo każę was rozdzielić. – wtrąca się Haymitch i łapie mnie za ramię. W pewnym momencie wstałam.
I właśnie wtedy, w chwili kompletnej nieuwagi, rozlega się krzyk.
- Katniss! – słyszę, następnie zauważam pobladłą twarz w drzwiach. Rosalyn wspiera się na ramieniu Simona nie mogąc stanąć samodzielnie. Jej ciało się trzęsie, a z jej ust wydobywa się pełen przerażenia, nieustający jęk.
Siedzę, jak na szpilkach do czasu, kiedy zjawia się Evan. Był zapewne pierwszy.
Chcę się do niego odezwać, ale przechodzi obok mnie i idzie dalej. Coś widocznie poszło nie tak, bo zostaję kompletnie przez niego zignorowana. Peeta zniknął zaraz po śniadaniu, ale wraca chwile po powrocie Evana i zasiada ze mną w salonie. Nie odzywamy się do siebie, do czasu, kiedy słyszymy znajomy glos.
- Mam nadzieję, że moi chwilowi trybuci są mniej, hmmm… kreatywni od was, jeśli chodzi o prezentacje. – mówi Haymitch i siada obok mnie. Ze zdumieniem wyczuwam od niego zapach alkoholu. – W końcu na nich nie przymknie się oka.
Wyciąga z kieszeni piersiówkę i odkręca ją, po czym pociąga spory łyk trunku. Wyrywam mu metalowy pojemnik z dłoni, po czym przechylam ją ku górze i wlewam sobie sporą część do ust do czasu, kiedy piersiówkę zbiera mi… Peeta i jednym łykiem ją opróżnia. Piersiówka trafia do Haymitcha, który najpierw potrząsa butelką, a potem uświadamiając sobie, że jest pusta chowa ją do kieszeni.
- A teraz na poważnie. – mówi. – Przychodzę tu, bo jestem mentorem i mam taki obowiązek, by zawrzeć z wami układ. Ariana, moja trybutka chce sojuszu z Rosalyn i Evanem. To dobra dziewczyna i tak dalej, ale na waszym miejscu odrzuciłbym propozycję i nawet nie przestawiał jej Rose i Evanowi. Jeśli ją przyjmą, to…
- Myślisz, że mogłaby ich zdradzić? – pytam.
- Biorę to pod uwagę. Dziewczyna nie jest okrutna… Bardziej… bezwzględna. Zostawia w Kapitolu swoją córkę i zrobi wszystko, aby…
- Jak to córkę? – przerywam mu.
- Ta dziewczyna kilkanaście tygodni temu urodziła dziecko.
Potrzebuję kilka sekund, aby przyswoić tę informacje. Widziałam już ogarnięte rozpaczą kobiety odbierające sobie życie po śmierci dziecka i rodziców pogrążonych w buntowniczym smutku. Nie wątpię, że młoda matka jest równie kochająca względem swojego dziecka.
- Powinniśmy przynajmniej im to przedstaw… - mówi Peeta, ale mu przerywam.
- Nie. – warczę. – Nie ma opcji, nie będą mogli jej zaufać.
- Tak, ty i to twoje zaufanie. Wiesz, że czasami warto jest zwrócić na kogoś uwagę i spróbować mu zaufać? – cedzi.
- Tak? – pytam kpiąco. – A może mam ci wymieniać gdzie to TWOJE zaufanie doprowadziło NAS wiele razy?
- Może przestałabyś wszystkich pakować do jednego worka ze Snowem i jego ludźmi? Katniss, on nie żyje!
- Nie zmieniaj tematu! Nie dowiedzą się o tej propozycji czy ci się to podoba czy nie. – odwarkuję.
- Zamknijcie się oboje, albo każę was rozdzielić. – wtrąca się Haymitch i łapie mnie za ramię. W pewnym momencie wstałam.
I właśnie wtedy, w chwili kompletnej nieuwagi, rozlega się krzyk.
- Katniss! – słyszę, następnie zauważam pobladłą twarz w drzwiach. Rosalyn wspiera się na ramieniu Simona nie mogąc stanąć samodzielnie. Jej ciało się trzęsie, a z jej ust wydobywa się pełen przerażenia, nieustający jęk.