Obraz

Obraz

niedziela, 6 marca 2016

CHAPTER NINE: TRAINING

Tutturututututuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu! Jestem!
Więc tak... Przepraszam za opóźnienie. Nie wyrobiłam się
- Tina
***

Kiedy miałam dwanaście lat i po raz pierwszy miałam stanąć wśród potencjalnych trybutów na dożynkach, Prim płakała nie chcąc mnie wypuścić z objęć swoich wiotkich ramion. Tej nocy we śnie na nowo przeżyłam tę chwilę. Widziałam, jak mama odciąga kruchą dziewczynkę od mojej piersi i siłą ją przytrzymuje, abym  mogła stanąć wśród najmłodszych dzieci. Były to igrzyska, w których zwyciężyła wówczas siedemnastoletnia Johanna Mason. Pamiętam, jak wyglądała na arenie. Wśród przeciwników – głupia i niezdarna, a na dodatek nieporadna, ale poza ich oczami – maszyna do bezlitosnego zabijania, a do tego zwinna i bystra. Dzisiaj na szkoleniu zobaczyłam jej drugie wcielenie, podczas gdy krzyczała do trójki dzieciaków aby biegli szybciej po podłużnej bieżni w Sali treningowej. Trzy z sześciodniowego szkolenia trybuci mają uczyć się pod okiem mentorów w Sali ćwiczeń, podczas gdy resztę spędzą na treningu indywidualnym. Johanna po raz kolejny wywrzaskuje przekleństwo do jednej ze swoich trybutek, której imienia już od dawna nie pamiętam. Dziewczyna spłoszona traci równowagę i upada czerwoną twarzą na ziemię. Johanna obrzuca ją zdegustowanym spojrzeniem i w tym samym momencie zauważa mnie.
- Nie dajesz za wygraną. – zauważam.
- Oni wszyscy są tak beznadziejni, że w całej historii beznadziejności jeszcze nigdy nie istniał nikt bardziej beznadziejny. Zwłaszcza ona.j – ocenia i wskazuje podbródkiem na siedzącą teraz na bieżni dziewczynę. – Czy ja pozwalałam ci się zatrzymywać? RUSZAJ SIĘ I DO ROBOTY!
Cała roztrzęsiona i zapłakana odzywa się.
- Nie mogę… Moje nogi już nie dadzą rady! – piszczy płaczliwie.
- Czy trójka zdziczałych psów byłaby dla ciebie wystarczającą motywacją? Może mam je dla ciebie spuścić?
Brwi dziewczyny unoszą się śmiesznie wysoko, a jej oczy przepełniają się przerażenie Nie spuszczając z nasz wzroku podnosi się i staje na drżących nogach a potem dołącza do reszty biegnących. Johanna nawet nie kryje uśmiechu.
- Jak ta dziewczyna na ma imię?
- Coś na H… A może na J… Ach, nie pamiętam. To zbędna informacja.
- I co teraz? Zamęczysz ich na śmierć?  - pytam z najwyższą powagą.
- Może kiedyś mi za to podziękują.
Zjawiają się moi trybuci. Dzień spędzamy nie na treningu siłowym, a na treningu umysłowym Uczą się wiązać węzły, odróżniać rośliny, a Simon daje radę nawet samodzielnie rozpalić ogień przy pomocy jedynie krzemienia i zwęglonej szmatki, za to Zoe dobrze sobie radzi z rozpoznawaniem jadalnych roślin. Opowiada mi, że jej rodzina dawniej prowadziła restaurację, co wyjaśnia jej posturę.
Kiedy po południu mam zamiar opuścić salę treningową, czuję uścisk na ramieniu. Odwracam się zaskoczona i zauważam Rosalyn, która jakiś czas temu opuściła nas, aby samotnie popracować nad stanowiskiem z węzłami. Ze zmarszczonym czołem wtapia we mnie spojrzenie swoich oczu.
- Mogłabyś coś dla mnie zrobić?
Mówi to zdanie ta delikatnym tonem, że mimowolnie osłupiała kiwam krótko głową. Rosalyn spuszcza wzrok po czym go unosi. Spogląda za siebie, gdzie Trybuci Haymitcha i on sam waśnie zbierają się do opuszczenia pomieszczenia.
- Chciałabym cię poprosić o trening indywidualny. – szepcze. – Wiem, wiem… Na początku mówiłam, że go nie chcę ale… Nie mogłam się przed wszystkimi przyznać, bo by zaczęli coś podejrzewać…
Przełykam ślinę.
- Chcesz coś przed nimi ukryć… I nie chcesz, żeby się dowiedzieli że coś urywasz.
- Dlatego właśnie miałam nadzieję, że mi pomożesz.
Co się z nią stało? Może tylko udaje, ale jej postawa wojowniczki wydaje się nagle mocno topnieć. Jestem jej mentorką, nie wolno mi jej odmówić.
- Jak mogę ci pomóc?
- Kiedy wygrałaś igrzyska, byłaś dla mnie autorytetem. – tu krzywi się. – Chciałam się do ciebie upodobnić, więc poprosiłam rodziców o załatwienie dla mnie lekcji łucznictwa.
Unoszę wysoko brwi.
- Ty strzelasz?
- Tylko trochę… Właściwie, to… Wiedziałam, że zostanę wylosowana kiedy tylko ogłosili igrzyska. To było oczywiste. – szepcze.
- Niby skąd? Przecież była tylko jedna pula. Gdyby była tam więcej niż jedna karta z twoim nazwiskiem i inny mentor by ją wylosował, to mogłoby się zrobić nieprzyjemnie. Coin by nie zaryzykowała. – wyjawiam.
- Jesteś pewna? – pyta ze zwątpieniem.
Nie jestem… Fakt.
- Chcesz więc ukryć twoje umiejętności. Dobrze. – mówię i rozglądam się dookoła. Jesteśmy tui same. – Postrzelajmy.
Na strzelnicy chwytam dwa łuki i jeden podaję Rosalyn.
- Ile ty masz lat?
- W tym roku szesnaście. Zobaczymy czy dożyję.
Ta dziewczyna jest tylko o kilka lat młodsza ode mnie, a ja uczę ją, jak skutecznie zabijać.
- Ciekawe co by powiedzieli twoi rodzice, gdyby wiedzieli, że…
- Nic by nie powiedzieli. Nie żyją. – przerywa mi.
Dostrzegam cień smutku w jej oczach, ale nie drążę tematu.
Prowadzę Rosalyn na środek Sali, a potem demonstruję jej, jak wyrzucać za pomocą wyrzutni przedmioty w powietrze. Ustawiam poziom trudności na najwyższy i ustawiam się. Dziewczyna naciska przycisk i rozpoczyna się zabawa.
W powietrze wylatują trzy prawdziwe ptaki, a przynajmniej z daleka wyglądają na prawdziwe. Jedną strzałą przeszywam trzy z nich, a potem nakładam dwie strzały na raz i wypuszczam je trafiając w oba. Następnie wylatuje ich więcej, a ja znowu daję sobie radę. Sytuacja staje się co raz trudniejsza. Kilka razy chybiam, ale następną strzałą kończę sprawę. Podłoga usiana jest truchłami, kiedy symulacja się kończy. Nagle ptaki rozmywają się i znikają wsiąknięte przez ziemię. Przyglądam się im aż ostatni nie znika.
- To symulacja. – wyjaśniam wpatrującej się w podłogę Rosalyn. – To nie były prawdziwe ptaki.
Widzę podziw w jej oczach, ale ona sama nic nie mówi. Jej chude ramiona skrzyżowała na piersi i bez słowa podąża za mną, kiedy idziemy do stanowiska z nieruchomymi celami.
- Pokaż mi co potrafisz.
Dziewczyna przez chwilę się koncentruje. Dojść niezdarnie zakłada strzałę na cięciwie i wypatruje celu.
- Kukłą numer trzy. – instruuję.
Słychać świst strzały i Rosalyn trafia kukłę w kolano.
- Nieźle. – przyznaję. – Teraz numer pięć.
Puszcza cięciwę, a strzała odbija się od podłogi około metr przed kukłą. Zaciskam usta. Zauważam, iż nie naciągnęła cięciwy na całą długość, a ledwie ją pociągnęła.
- Dwa.
Tym razem chybia o zaledwie kilka centymetrów, ale pocisk i tak wbija się w drewnianą ścianę zamiast w cel.  Zbliża się do niej. Widzę rozdrażnienie na jej twarzy.
- Cierpliwości.
- Nie mam czasu na cierpliwość. – warczy.
- Po pierwsze – zaczynam ignorując jej komentarz. – Jeśli chcesz kogoś zabić, to musisz porządnie naciągnąć cięciwę. Wiem, że bolą od tego palce, ale może ci to uratować życie. Po drugie, unieś wyżej łokieć i nie prostuj ręki trzymającej łuk, bo jeszcze sobie przejedziesz po niej cięciwą, co nie jest przyjemne. Teraz raz bez strzały.
Dziewczyna wzdycha i celuje z łuku. Dłonią unoszę jej łokieć jeszcze wyżej.
- Naciągnij mocniej. – mówię cicho i pomagam jej z tym. – Teraz celowanie. Staraj się celować kilkadziesiąt centymetrów nad celem. Teraz ze strzałą.
Ponownie nakłada strzałę, a je się odsuwam. Trwa to trochę dłużej, ale w efekcie dziewczyna trafia w ramię. Kilka centymetrów od szyi.
- Dobrze. To nie zabije ofiary, ale stanowczo ją porani i spowolni, albo nawet trwale unieruchomi. Jeszcze raz. Numer dwa. 



1 komentarz:

  1. Nareszcie! :) Nie mogłam się doczekać kolejnego wpisu.
    Rozdział świetny, tylko krótki :( Ale i tak czytałam go z wielką radością! ^^
    Łołoło.... Rosalyn się zmienia...? W dodatku ,,fanka" Katniss...? Co tu się dzieje! *.*
    Haha, Johanna - masz punkt ode mnie! Rozwalasz system! :DDD
    Czekam na kolejny, obyś się wyrobiła na następną niedzielę :)
    Weny kochana, weny!
    http://powojniekatnisspeeta.blogspot.com/
    Viks

    OdpowiedzUsuń