Hej i zapraszam na nową notkę.
- Tina
***
- Tina
***
Następny ranek poświęcam na indywidualny trening z Zoe.
Pulchna dziewczyna fatalnie radzi sobie z bieganiem, o czym przekonuję się
niemal od razu, ale za to z łatwością potrafi odróżnić zatrute owoce od
bezpiecznych. Radzę jej, aby spróbowała podciągnąć swoje umiejętności
uciekania. Sprawdzam jej umiejętności walki i jej siłę i okazuje się, że
dziewczyna świetnie radzi sobie z nożem. W pewnym momencie przecina mi skórę na
karku. Leje się krew. Już mam ją pochwalić, iwedy widzę, jak dziewczyna
dosłownie zlizuje krew z noża, co skutecznie odbiera i mowę. Zaczynam się
zastanawiać czy przypadkiem nie udaje, podobnie, jak Johanna. Z pozoru jest
słaba, ale kiedy tylko dostaje jej się do ręki nóż…
Z ulgą witam Evana, który zjawia się u mnie na swój trening. Evan jest silny i bystry, ale jego dobre umiejętności na tym się kończą. Brak mu zaradności i nie radzi sobie z bronią. Innymi słowy można by go przyszpilić na rozmaite sposoby. Jest jednak pojętny i szybko uczy się podstaw walki wręcz, a także polowania. Kiedy trafia nożem iluzję królika, zaczynam bić mu brawo.
- Oby tak dalej, a długo pożyjesz.
Po zakończonym treningu znowu spotykam się z Rosalyn i przez bite trzy godziny trenujemy strzelanie z łuku. Mniej więcej w połowie tego czasu przerzynamy się na ruchome cele, przez co Rosalyn zaczyna kształtować swój własny styl. Kiedy wie, że nie daje rady naciągnąć cięciwy, podbiega bliżej i celuje wyżej, a kiedy przewiduje zmianę kierunku lotu przez ptaka, zmienia taktykę. Radzi sobie co raz lepiej. Stara się zapamiętać co do niej mówię.
Jem, oddycham i żyję szkoleniem trybutów do ostatniego dnia naszego wspólnego treningu w Sali treningowej. Zrobiłam co mogłam, aby ich wprowadzić.
Rankiem pierwszego dnia ich samotnych ćwiczeń czuję się niezwykle dziwnie siedząc sama w kosztownie urządzonym apartamencie. Chcę znaleźć sobie coś do roboty, ale mimo wszystko do lunchu krzątam się bez celu nie potrafiąc się skupić. W końcu decyduję się na drzemkę. Po przebudzeniu boli mnie głowa, a słońce niemiłosiernie razi mi oczy. Nie słońce mnie jednak obudziło, a mocne i stanowcze pukanie do drzwi.
Przez ułamek sekundy mam ochotę trzasnąć nieproszonego gościa, ale zaraz uświadamiam sobie, że jest już późne popołudnie, a informuje mnie o tym nisko stojące słońce. Spałam za długo. W gruncie rzeczy przespałam całe popołudnie, kiedy to miałam…
Zła na samą siebie zrzucam nogi nad krawędź łóżka i ociężale wstaję. Pukanie nasila się, aż staje się donośnym dudnieniem. Otwieram drzwi.
Za nimi stoi Peeta wymuskany i ubrany w swój standardowy strój tu w Kapitolu. Na jego twarzy widać niepokój.
- Nareszcie, śpiąca królewno - wzdycha. – Mamy problem.
Co? Nie mogę myśleć trzeźwo jeszcze na wpół zamroczona snem.
- Problem?
- Tak… Evan i Simon wdali się w bójkę. – mruczy.
- W bójkę?! – wykrzykuję. – Czy… Czy oni postradali zmysły?
- Widocznie. – burczy. – Idą właśnie na górę.
W chwili, gdy to mówi, słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Mijam Peetę i wścieka, jak osa wychodzę z korytarza. Są tam wszyscy. Cała czwórka. Chłopcy mają po kilka bandaży na ramionach, a Sion ma spuchniętą wargę, ale poza tym oboje są cali.
- Wszyscy, pokój telewizyjny.
Widzę zaskoczenie na ich twarzach No tak… No bo dlaczego wzywam do siebie na dywanik dziewczyny, skoro tym razem nie zawiniły. Ruchem głowy daję im znać, aby się ruszyli.
Kiedy zajmują miejsca, staję naprzeciwko ich i podpieram dłonie na biodrach. Ledwie zauważam, jak Peata staje obok mnie.
- Co to miało znaczyć? Macie cokolwiek na swoje usprawiedliwienie? – pytam wściekła.
Chłopcy spuszczając oczy i gapią się na swoje dłonie. Powtarzam swoje pytanie, ale nie uzyskuję odpowiedzi od żadnego z nich. Kątem oka zauważam, że z tyłu sali Zoe unosi rękę. Nie chcę słyszeć od niej wyjaśnienia, a więc ją ignoruję, ale ona i tak zaczyna mówić.
- Pobili się o ciebie. – mówi z lekkim i pełnym wyższości głosem. Zupełnie, jakby to, co powiedziała uczyniło ją lepszą od innych.
- O mnie? - pytam ze zmarszczonym czołem, bo jej słowa nie mają najmniejszego sensu.
- Oboje są w tobie zakochani po uszy. Simon powiedział o zdanie za dużo i oberwał, a potem to już szło gładko. – wyznaje z szerokim uśmiechem.
Chłopcy zaciskają pięści i oboje się rumienią, ale żaden z nich się nie odzywa, co uznaję za przyznanie się do winy. Zoe za to zaciera ręce. Ale z niej cyniczna zołza. Ignoruję, co powiedziała, bo nie chcę się irytować, ale wręcz wyczuwam, jak Peeta zaciska szczęki.
- Czy wy macie pojęcie co uczyniliście? Właśnie obniżyliście sobie ocenę kilkakrotnie. Nie wolno wam ze sobą walczyć! Nie wiem, jakie konsekwencje zostaną wymierzone, ale…
- Już zostały wymierzone. – Wtrąca się Peeta. – Zabrali im jedną czwartą z wynagrodzenia przysługującego mentorowi dla każdego trybuta. Jeśli to się powtórzy to całkowicie wyzerują wasze konta.
No to pięć tysięcy w łeb.
- Majcie to na uwadze: każdy wasz ruch m znaczenie. Wy dwoje jeszcze zostańcie, ale reszta wynocha. Ty też, Peeta. – mówię.
Próbuje protestować, ale ostatecznie podąża za dziewczynami do wyjścia.
Z ulgą witam Evana, który zjawia się u mnie na swój trening. Evan jest silny i bystry, ale jego dobre umiejętności na tym się kończą. Brak mu zaradności i nie radzi sobie z bronią. Innymi słowy można by go przyszpilić na rozmaite sposoby. Jest jednak pojętny i szybko uczy się podstaw walki wręcz, a także polowania. Kiedy trafia nożem iluzję królika, zaczynam bić mu brawo.
- Oby tak dalej, a długo pożyjesz.
Po zakończonym treningu znowu spotykam się z Rosalyn i przez bite trzy godziny trenujemy strzelanie z łuku. Mniej więcej w połowie tego czasu przerzynamy się na ruchome cele, przez co Rosalyn zaczyna kształtować swój własny styl. Kiedy wie, że nie daje rady naciągnąć cięciwy, podbiega bliżej i celuje wyżej, a kiedy przewiduje zmianę kierunku lotu przez ptaka, zmienia taktykę. Radzi sobie co raz lepiej. Stara się zapamiętać co do niej mówię.
Jem, oddycham i żyję szkoleniem trybutów do ostatniego dnia naszego wspólnego treningu w Sali treningowej. Zrobiłam co mogłam, aby ich wprowadzić.
Rankiem pierwszego dnia ich samotnych ćwiczeń czuję się niezwykle dziwnie siedząc sama w kosztownie urządzonym apartamencie. Chcę znaleźć sobie coś do roboty, ale mimo wszystko do lunchu krzątam się bez celu nie potrafiąc się skupić. W końcu decyduję się na drzemkę. Po przebudzeniu boli mnie głowa, a słońce niemiłosiernie razi mi oczy. Nie słońce mnie jednak obudziło, a mocne i stanowcze pukanie do drzwi.
Przez ułamek sekundy mam ochotę trzasnąć nieproszonego gościa, ale zaraz uświadamiam sobie, że jest już późne popołudnie, a informuje mnie o tym nisko stojące słońce. Spałam za długo. W gruncie rzeczy przespałam całe popołudnie, kiedy to miałam…
Zła na samą siebie zrzucam nogi nad krawędź łóżka i ociężale wstaję. Pukanie nasila się, aż staje się donośnym dudnieniem. Otwieram drzwi.
Za nimi stoi Peeta wymuskany i ubrany w swój standardowy strój tu w Kapitolu. Na jego twarzy widać niepokój.
- Nareszcie, śpiąca królewno - wzdycha. – Mamy problem.
Co? Nie mogę myśleć trzeźwo jeszcze na wpół zamroczona snem.
- Problem?
- Tak… Evan i Simon wdali się w bójkę. – mruczy.
- W bójkę?! – wykrzykuję. – Czy… Czy oni postradali zmysły?
- Widocznie. – burczy. – Idą właśnie na górę.
W chwili, gdy to mówi, słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Mijam Peetę i wścieka, jak osa wychodzę z korytarza. Są tam wszyscy. Cała czwórka. Chłopcy mają po kilka bandaży na ramionach, a Sion ma spuchniętą wargę, ale poza tym oboje są cali.
- Wszyscy, pokój telewizyjny.
Widzę zaskoczenie na ich twarzach No tak… No bo dlaczego wzywam do siebie na dywanik dziewczyny, skoro tym razem nie zawiniły. Ruchem głowy daję im znać, aby się ruszyli.
Kiedy zajmują miejsca, staję naprzeciwko ich i podpieram dłonie na biodrach. Ledwie zauważam, jak Peata staje obok mnie.
- Co to miało znaczyć? Macie cokolwiek na swoje usprawiedliwienie? – pytam wściekła.
Chłopcy spuszczając oczy i gapią się na swoje dłonie. Powtarzam swoje pytanie, ale nie uzyskuję odpowiedzi od żadnego z nich. Kątem oka zauważam, że z tyłu sali Zoe unosi rękę. Nie chcę słyszeć od niej wyjaśnienia, a więc ją ignoruję, ale ona i tak zaczyna mówić.
- Pobili się o ciebie. – mówi z lekkim i pełnym wyższości głosem. Zupełnie, jakby to, co powiedziała uczyniło ją lepszą od innych.
- O mnie? - pytam ze zmarszczonym czołem, bo jej słowa nie mają najmniejszego sensu.
- Oboje są w tobie zakochani po uszy. Simon powiedział o zdanie za dużo i oberwał, a potem to już szło gładko. – wyznaje z szerokim uśmiechem.
Chłopcy zaciskają pięści i oboje się rumienią, ale żaden z nich się nie odzywa, co uznaję za przyznanie się do winy. Zoe za to zaciera ręce. Ale z niej cyniczna zołza. Ignoruję, co powiedziała, bo nie chcę się irytować, ale wręcz wyczuwam, jak Peeta zaciska szczęki.
- Czy wy macie pojęcie co uczyniliście? Właśnie obniżyliście sobie ocenę kilkakrotnie. Nie wolno wam ze sobą walczyć! Nie wiem, jakie konsekwencje zostaną wymierzone, ale…
- Już zostały wymierzone. – Wtrąca się Peeta. – Zabrali im jedną czwartą z wynagrodzenia przysługującego mentorowi dla każdego trybuta. Jeśli to się powtórzy to całkowicie wyzerują wasze konta.
No to pięć tysięcy w łeb.
- Majcie to na uwadze: każdy wasz ruch m znaczenie. Wy dwoje jeszcze zostańcie, ale reszta wynocha. Ty też, Peeta. – mówię.
Próbuje protestować, ale ostatecznie podąża za dziewczynami do wyjścia.
Ha! Wiedziałam, że zdarzy się coś takiego! Znaczy nie wiedziałam, ale chciałam, aby się pobili o Katniss ^^
OdpowiedzUsuńNie no, kończysz w takim momencie, że... Pff... Ja chcę kolejny! I również taki świetny!
Rozdział mega, jeden z lepszych!
Weny :)
powojniekatnisspeeta.blogspot.com.
Viks
Super :D
OdpowiedzUsuńAle czemu tylko jeden rozdział w tygodniu? ?